Michał Gałęzewski: Za wami pierwszy sparing. Co prawda wygraliście z Sokołami Toruń, jednak nie było to zbyt porywające widowisko...
Mateusz Rompkowski: Oczywiście, że tak. Był to dla nas pierwszy mecz i niektórzy z nas nie byli dużo czasu na lodzie. Myślę, że musimy się zgrać. Dużo dadzą treningi, które musimy mieć dwa razy dziennie. Następny mecz czeka nas 17 sierpnia w Toruniu i myślę, że będzie lepsze widowisko.
Nie macie jeszcze trenera, więc jak wygląda u was sytuacja z treningami?
- Jest problem z trenerem. Nie ma go i zastępuje go na razie Bartłomiej Wróbel, który jest tak jakby grającym trenerem. Często spotyka się grających trenerów na świecie i u nas na razie też tak jest. Wygląda to dobrze, chłopacy robią to co trzeba na treningach i się słuchają. Nie ma samowolki.
Wcześniej mieliście zorganizowane zajęcia, a co robiliście w lato, gdy nikt nie patrzył wam na ręce? Dla każdego sportowca posiadanie motywatora jest plusem...
- Uważam, że jest to indywidualna sprawa. Każdy patrzy na to inaczej. Niektórzy lubią trenować z drużyną i walczą o miejsce w składzie, a niektórzy lubią trenować indywidualnie. To, czy dobrze się przepracuje lato zależy od psychiki. Zobaczymy w sezonie jak kto przepracował lato.
Po raz kolejny Stoczniowiec się bardzo mocno osłabił. Czy to, że niezależnie jaki wysiłek włożycie w sezon i tak nie pomoże w rozwoju klubu nie demotywuje was do dalszego wysiłku?
- Tak, to prawda. Osłabiliśmy się i zdarza się to co roku. To mnie martwi, gdyż zarząd powinien trzymać wychowanków, a tak co roku odchodzą. Zobaczymy jak to będzie, na razie drużyna jest osłabiona. Jest trochę czasu do początku sezonu i wszystko się okaże.
Trenuje z wami nowy zawodnik, Petr Janecka. Możesz powiedzieć już coś o tym hokeiście?
- W sumie jest u nas od poniedziałku i we wtorek podczas meczu sparingowego widziałem go po raz pierwszy na meczu. Jest to niski zawodnik, pokroju Zdenka Juraska, chociaż technicznie trochę gorszy. Ciężko go ocenić, bo potrzeba na to czasu. Trener powinien się wypowiadać na jego temat, tylko że go nie ma i tu pojawia się problem.
W jakie miejsce celujecie w zbliżającym się sezonie?
- Nie mam pojęcia. Wiele drużyn - takich jak Sanok, czy Sosnowiec - się wzmocniło. Kwestia, czy będą tam pieniądze. Zobaczymy już na początku sezonu jak to będzie wyglądało, przede wszystkim organizacyjnie. Jak wszystko będzie w porządku, to każdy zostawi serce na lodzie, będzie grał na maksa i powalczymy o najwyższe miejsce.
Bywały momenty, w których nawet sami hokeiści Stoczniowca walczyli o pieniądze w klubie. W ostatnich tygodniach wygląda to już lepiej organizacyjnie?
- Były takie momenty, że i zawodnicy chcieli załatwić pieniądze. Prezes zapewnia, że będzie wszystko dobrze. Ciężko w to jednak uwierzyć, bo czas mija, a nic się w klubie nie dzieje. Jesteśmy w kropce i czekamy na odpowiedzi od miasta i sponsorów. Nie wiem na czym to polega, bo nikt nam na razie nie mówi.
Kilka lat temu były spore perspektywy. Nowy sponsor, najwyższa frekwencja w lidze. Teraz nawet czeka was kilka miesięcy gry na małej hali...
- Sytuacja zmusiła nas do gry na małej hali i będziemy tam grać najprawdopodobniej do końca listopada. Na razie to nie wygląda za dobrze. Co prawda w przeciągu kilku dni mają wstawić pleksy, jednak nie wygląda to tak jak duża hala. Kibice też będą zawiedzeni, ale musimy tutaj grać. Oby przychodziło ich jak najwięcej i na dobre widowisko.
Jak wyglądają twoje plany reprezentacyjne? Uda ci się w tym sezonie pojechać na Mistrzostwa Świata?
- Ciężko powiedzieć. Byliśmy teraz z chłopakami z Gdańska na zgrupowaniu kadry na Słowacji. Dobrze to wyglądało, wszyscy graliśmy trzy mecze. Kwestia, czy dalej nas będzie trener powoływał Już 16 sierpnia jest kolejne zgrupowanie, w Sosnowcu. Sezon jest długi i nie wiadomo co się wydarzy, jednak liczę na następne powołania. Obym był jednym z wybrańców na mistrzostwa.
Polska kadra złożona z polskich ligowców wygrywała z słowackimi ekstraligowcami. Czy to oznacza, że przepaść pomiędzy tymi ligami nie jest aż tak duża?
- Nie można tego tak ująć. W sumie zawodnicy w słowackiej Ekstralidze, to nie są kadrowicze. Ci grają w różnych zagranicznych klubach i w lepszych ligach. Liga słowacka jest bardzo dobra i dobrze sobie radziliśmy jako kadra. Słowaccy zawodnicy grający w kadrze są już jednak na o wiele wyższym poziomie.
Nie marzy ci się to, aby polscy zawodnicy mieli łatwiejszą drogę do gry zagranicą? Jarosław Rzeszutko teraz pojechał do Anglii, ale na próżno szukać Polaków w ekstraklasach w Czechach, Finlandii, Niemczech, Szwecji, czy w Rosji...
- Każdemu się marzy gra w lepszych ligach, ale też liga angielska nie jest złą ligą. Grają tam Kanadyjczycy, czy Amerykanie, którzy mieli grę w NHL. To nie jest krok w tył, a dla Jarka krok w przód. Liczę, że będzie więcej chłopaków, którzy będą wyjeżdżać do takich lig, a także do takich lig, jak druga liga w Szwecji, czy w Niemczech. Wiem, że jest tam wyższy poziom, niż u nas w Ekstraklasie.
Ty miałeś jakieś propozycje z zagranicy?
- Byłem na testach w Niemczech w drużynie drugiej Bundesligi EHC Lausitzer Füchse z miasta Weisswasser. Staram się o obywatelstwo niemieckie po ojcu i jeżeli je zdobędę, to mam szansę tam pojechać. Powiedzieli mi tam, że widzą mnie w drużynie i wszystko idzie w dobrym kierunku. Muszę jednak czekać.
Twoja przyszłość w Stoczniowcu jest więc niepewna?
- Tak, to prawda. Klub długo zwlekał z konkretnymi decyzjami, a ja musiałem coś zrobić. Wyszła taka sytuacja, że udało mi się pojechać na testy do Niemiec, tam pokazałem się z dobrej strony i czekam na odpowiedź.