Najbardziej zwariowana historia w sporcie: księgowy zagrał w meczu NHL

Instagram / Chicago Blackhawks / Na zdjęciu: Scott Foster (Chicago Blackhawks) po meczu z Winnipeg Jets
Instagram / Chicago Blackhawks / Na zdjęciu: Scott Foster (Chicago Blackhawks) po meczu z Winnipeg Jets

- Kim jest ten koleś? - pytał komentator telewizyjny, gdy 36-letni Scott Foster z Chicago Blackhawks wyjeżdżał na lód. Bramkarz-amator, na co dzień księgowy, poradził sobie z ogromnym wyzwaniem. Obronił wszystkie strzały i został zawodnikiem meczu.

Takie rzeczy mogłyby się wydarzyć w bajce. Albo w dobrej komedii. Ale nie w profesjonalnej lidze, o której marzą miliony, ale zagrać w niej - ze względu na ogromną konkurencję i skrupulatną selekcję - udaje się tylko nielicznym. A jednak! Facet traktujący hokej czysto amatorsko, grający w tzw. piwnej lidze, niespodziewanie dostał szansę występu w rozgrywkach NHL.
 
29 marca - tego dnia Scott Foster nie zapomni do końca życia. 36-latek najpierw udał się do pracy. Jest księgowym w firmie Golub Capital. Wieczorem miał w planach obejrzenie meczu Chicago Blackhawks - Winnipeg Jets. Od pewnego czasu był związany z "Czarnymi Jastrzębiami", ale w bardzo luźny sposób. W lidze NHL funkcjonuje termin "EBUG", czyli "emergency back up goaltender" ("awaryjny rezerwowy bramkarz"). Każdy zespół ma kilku takich "EBUG-ów" - to bramkarze-amatorzy, którzy są w pogotowiu - na wypadek jakiegoś kataklizmu. Czytaj: nagłej niezdolności do gry wszystkich profesjonalnych golkiperów.

Miejsce w loży prasowej i darmowe jedzenie

- Żeby przed takim zawodnikiem otworzyły się te drzwi, musi nastąpić zbieg wyjątkowo rzadkich zdarzeń - pisał portal The Hockey News. Dość powiedzieć, że w ostatnich latach tylko jeden "EBUG" zagrał w NHL, i to w bardzo symbolicznym wymiarze. 31 grudnia 2016 r. Jorge Alves, na co dzień specjalista ds. sprzętu w Carolina Hurricanes i bramkarz-amator, wyjechał na lód na ostatnie 7,6 s meczu z Tampa Bay Lightning. Nawet nie dotknął krążka, bo w ostatnich sekundach gra toczyła się w przeciwnej tercji. Był to bardziej gest ze strony zespołu niż zmiana z konieczności.

Scott Foster w tym sezonie kilkanaście razy pełnił rolę "awaryjnego rezerwowego". Miało to swoje plusy. Po pierwsze, oglądał mecze w bardzo dobrych warunkach - z loży prasowej. Po drugie, mógł w niej korzystać z darmowego jedzenia. Ot, miły wieczór. Bez żadnej presji czy odpowiedzialności.

29 marca nagle jednak wszystko się zmieniło.

Gdy Amerykanin był już w pobliżu hali United Center, zadzwonił jego telefon. Pod Fosterem ugięły się nogi. Okazało się, że pierwszy bramkarz Blackhawks, Szwed Anton Forsberg, na porannym rozruchu doznał kontuzji. Ekipa z Chicago miała do dyspozycji tylko jednego golkipera gotowego do gry - debiutanta Collina Delię. Foster usłyszał, że ma przyjść do szatni i przygotowywać się do meczu w roli rezerwowego (każdy zespół musi mieć w protokole dwóch bramkarzy).

- Pierwszym szokiem był moment, gdy musiałem założyć strój - wspomina Foster. Z ławki rezerwowych oglądał świetny mecz Blackhawks, którzy byli wyraźnie lepsi od Jets. W 46. minucie - przy stanie 6:2 dla Chicago - Delia obronił kolejny (już 25.) strzał rywali, wyrastając na jednego z bohaterów. Ale po tej interwencji zaczęły go łapać skurcze. 23-latek nie był w stanie kontynuować gry.

To oznaczało tylko jedno: na pomoc musiał zostać wezwany... księgowy!

Bronił jak w transie!

- Kim jest ten koleś? - śmiał się komentator telewizyjny, gdy Scott Foster - w bluzie z nr 90 - wyjeżdżał na lód. Uśmiech niedowierzania zagościł także na twarzy Joela Quenneville'a, trenera "Czarnych Jastrzębi". Wszystko działo się tak szybko, że nie było czasu na udzielenie debiutantowi-amatorowi jakichkolwiek rad. - Nie przypominam sobie, żebym cokolwiek usłyszał. Jedynie: "Załóż kask" - opowiadał po meczu 36-latek.

Do końca spotkania pozostawało 14 minut i 1 sekunda. Chicago prowadziło różnicą czterech goli, więc sytuacja była dla gospodarzy dość komfortowa. Jednak trudno było przewidzieć, jak w nowej i bardzo stresującej sytuacji zareaguje zawodnik, który nigdy nie uprawiał profesjonalnie hokeja. Foster miał wprawdzie na koncie występy w drużynie akademickiej - Western Michigan University, ale było to w latach 2002-06 (średnio tracił na mecz 3,44 bramki). Później hokej stał się dla niego już tylko rozrywką. Bronił w drużynach grających w amatorskiej lidze, zwanej w USA "beer league" ("piwna liga").

Nieoczekiwanie debiutant skradł show. Obronił pierwsze uderzenie, potem drugie, trzecie... Gdy w efektowny sposób zastopował Paula Stastny'ego, kibice zgromadzeni w United Center (mecz oglądało 21839 osób) zgotowali mu wielką owację. "Foster, Foster!" - skandowali. Amator do końca spotkania nie dał się pokonać (mecz zakończył się wynikiem 6:2). - Był ścianą nie do przebicia, zatrzymując wszystkie siedem strzałów oddanych na jego bramkę - relacjonowała gazeta "Chicago Sun-Times".

Zobacz, jak Scott Foster zagrał w meczu NHL.

Scott Foster został wybrany najlepszym zawodnikiem meczu. W nagrodę dostał pas, niczym bokser po zdobyciu mistrzostwa. - To coś, czego nikt nigdy nie będzie mógł mi odebrać. Będę mógł opowiadać o tym moim dzieciom - podkreślił. - Jeszcze kilka godzin temu siedziałem przy komputerze, wpisując dane na klawiaturze numerycznej. Teraz stoję przed wami, po ponad 14 minutach gry w NHL - opowiadał dziennikarzom.

Bajka się skończyła

Nieoczekiwany bohater zbierał zewsząd pochwały. - Był znakomity. Chłopaki robili wszystko, by mu pomóc. Miał kilka wspaniałych interwencji - mówił Brent Seabrook, obrońca Blackhawks, dla którego spotkanie z Jets było tysięcznym w karierze w sezonie zasadniczym. Efektowny jubileusz zszedł jednak na dalszy plan. Wszyscy mówili tylko i wyłącznie o Fosterze.

Amatora docenił także trener pokonanego zespołu. - Każdemu bramkarzowi ciężko jest wejść w mecz w okolicach 50. minuty. A co dopiero gościowi, który nigdy nie grał w NHL. To dla niego wspaniała chwila - powiedział Paul Maurice, szkoleniowiec Winnipeg Jets.

Foster wykorzystał "pięć minut", stał się gwiazdą internetu, ale... na tym historia jak z bajki się kończy. Blackhawks nie zaproponowali mu kontraktu. A za świetny występ nie dostał ani centa. Podpisał bowiem amatorską umowę próbną, obowiązującą przez jeden dzień. Zgodnie z przepisami obowiązującymi w NHL nie przysługuje mu za to pensja czy premia.

Po debiucie jak z marzeń hokeista kolejnego dnia udał się do pracy. Na lód wyjedzie ponownie w piątkowy (6.04.) wieczór. Nie w obecności ponad 20 tysięcy kibiców w United Center, lecz... na malutkim lodowisku Johnny's IceHouse East, na które prawie nikt nie zagląda. Jego drużyna - o nazwie 200 x 85 - zagra w półfinałach "piwnej ligi" z Chicago Chargers.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: nic dziwnego, że piłkarze nie mają przed nią tajemnic

Komentarze (0)