Świątek zapłaci za swoje zachowanie? Ekspert broni Polki

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Iga Świątek
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Iga Świątek

Ekspert od zagadnień polityki i sportu nie rozumie, skąd dyskusja o powrocie Rosjan i Białorusinów na areny międzynarodowe. - Co się zmieniło od roku? Przecież rakiety nadal spadają na ukraińskie miasta i zabijają cywilów - mówi Michał Banasiak.

W tym artykule dowiesz się o:

Z wielkich gwiazd światowego sportu tylko Iga Świątek uparcie przypomina światu o walczącej Ukrainie. Polka od początku rosyjskiej agresji, która nastąpiła rok temu, rozgrywa mecze z żółto-niebieską wstążką na czapeczce. - Widać, że wojna spowszedniała - ocenia Michał Banasiak, ekspert Instytutu Nowej Europy od polityki i sportu. - Niestety, to taka ludzka ułomność, że potrafimy z czasem przyzwyczaić się nawet do najgorszego.

Ekspert w rocznicę wybuchu wojny w Ukrainie tłumaczy też, o której grupie Rosjan zapomniał świat sportu podczas nakładania sankcji za barbarzyński atak.

Maciej Siemiątkowski, WP SportoweFakty: Czy Iga Świątek jest jedyną wielką gwiazdą sportu, która uporczywie przypomina światu, że Rosja napadła na Ukrainę?

Michał Banasiak, Instytut Nowej Europy: To, co robi Świątek, jest szlachetne i godne największego podziwu. Ale rozumiem sportowców, którzy nie zabierają głosu, bo albo kiedyś grali w Rosji, mają tam znajomych, albo są świadomi, że kiedyś może to być ich obciążeniem marketingowym, gdy rynki w Rosji znowu się otworzą. Bądź zwyczajnie uważają, że wojna to nie ich sprawa.

Czy zatem można powiedzieć, że Iga jest nierozważna, bo nie zachowuje tej marketingowej ostrożności co inni?

Ja bym powiedział, że jest wyrazista i jest to dla niej najważniejsze. Kwestie związane ze światopoglądem są dla niej na pierwszym planie.

Jednak na początku gestów solidarności z Ukrainą było dużo więcej. Dlaczego większość sportowców już tego nie robi?

Wojna nam spowszedniała. Taka już ludzka ułomność, że potrafimy przyzwyczaić się nawet do najgorszego. Z jednej strony dlatego może brakować gestów dla Ukrainy. Natomiast wyobrażam też sobie, że mogą one nie być na rękę sponsorom, którzy liczą na powrót na rosyjskie rynki po wojnie. To bardzo mocno wybrzmiewa przy okazji ewentualnego bojkotu igrzysk olimpijskich w Paryżu. Kilkanaście krajów, w tym Polska, grozi niewysłaniem zawodników na tę imprezę w przypadku dopuszczenia do startu zawodników Rosji i Białorusi.

W Polsce, krajach bałtyckich i nordyckich, wojna jest nadal żywo odbierana i powszednieje wolniej. Ale w Hiszpanii, Ameryce Południowej czy Afryce wojna stała się już ciekawostką na paskach telewizji informacyjnych. Wszystko jest kwestią tego, jak daleko jest się od frontu.

Nie wykluczam, że w marcu podczas meczów eliminacji Euro 2024 polscy piłkarze zdecydują się na gest solidarności z Ukrainą. Zresztą, trzeba rozróżnić gesty reprezentacji od gestów klubów. Z punktu widzenia Barcelony czy Juventusu wojna nie jest czymś na tyle istotnym, by zakładać opaski lub koszulki. Choć przed meczami europucharów wciąż mamy banery z napisem "pokój". Jak przed meczem Lecha z Bodo.

Wspomniał pan, że niektórzy szykują się do powrotu na rosyjski rynek. Stąd pomysł MKOL-u, by dopuścić do rywalizacji w igrzyskach rosyjskich i białoruskich sportowców?

Według mnie to próba sondowania. Pierwsze oświadczenie w tej sprawie było dość ogólne i bardzo szybko skrytykowali je działacze z niektórych, zwłaszcza przyfrontowych, państw. Kiedy Ukraińcy w odruchu obronnym zapowiedzieli, że zbojkotują takie igrzyska, szef organizacji Thomas Bach oświadczył, że sportowców nie powinno się wykluczać. Uderza w podniosłe tony budowania mostów i pokoju przez sport. Ale chwileczkę...

Od kiedy MKOL wydał pierwsze po wojnie rekomendacje dla federacji, by Rosjanie i Białorusini nie startowali, nic nie zmieniło się na froncie. Wojna trwa. Nie dziwię się, że wiele państw zareagowało teraz alergicznie, bo to niezrozumiały dla wielu ruch. Ale MKOL jest pod presją, ma mało czasu na podjęcie decyzji o ewentualnym dopuszczeniu sportowców. Turnieje kwalifikacyjne w niektórych dyscyplinach już trwają. A organizatorzy nie chcieliby stracić ogromnego rynku kibiców, sponsorów i sportowców.

Trzecia kwestia to rosyjski lobbing. Na 99 członków MKOL-u dwoje pochodzi z Rosji. Zawieszono miażdżącą liczbę sportowców, ale większość działaczy rosyjskich pozostała. Sztandarowym przykładem jest federacja boksu, która ma rosyjskiego prezydenta. Ponadto w Komitecie Wykonawczym UEFA jest Alexander Dyukov. Tacy działacze będą coraz mocniej lobbować. A MKOL pod płaszczykiem karty olimpijskiej chce przywrócić Rosjan do rywalizacji.

Pamiętamy, jaką komedię zrobili Rosjanie że startowania pod neutralną flagą. Zakładali opaski ze swoją flagą na neutralne stroje albo ubierali się w narodowe barwy. Śmiali się nam w twarz. Jedyną dotąd rozsądną opcją wydaje mi się ta zaproponowana przez polskiego ministra sportu o utworzeniu drużyny rosyjskich i białoruskich uchodźców. Byłaby to grupa odważnych sportowców, którzy sprzeciwili się reżimom w swoich krajach i sprzeciwiają się wojnie.
Dlaczego rosyjscy działacze uniknęli kary?

Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Sportowców nikt nie chciał oglądać i oglądać ich gestów wspierających wojnę. Działacze są dla kibiców anonimowi i nie było żadnej presji na organizacje międzynarodowe, by się ich pozbyły. Jest niewiele federacji - w tym lekkoatletyczna, rugby czy łyżwiarska - które odsunęły rosyjskich działaczy. Większość wyszła z założenia, że jeśli nie ma presji, to tego nie zrobią. Mają pobudki biznesowe i personalne, bo to przecież ich znajomi, z którymi pracują od lat. Mówi się też, że ci działacze nie reprezentują krajów, a pracują dla wspólnego dobra całej dyscypliny.

Przez to, że nie odsunięto rosyjskich działaczy, teraz oni lobbują za przywróceniem ich zawodników do rywalizacji. A tymczasem rosyjskie rakiety nadal spadają na ukraińskie miasta i zabijają cywilów. Dlatego, to nie jest czas na rozmowy z nimi.
A więc można było zrobić dużo więcej?

Tak, ale nie było komu tego robić. Potrzeba było dużego nacisku, żeby wykluczyć Rosjan z niektórych dyscyplin. Gdyby nie mocna i jednoznaczna postawa Polski, PZPN-u i ministerstwa sportu nie wiadomo, czy FIFA i UEFA tak szybko i jednoznacznie zareagowałyby w sprawie reprezentacji Rosji. I tak nie zareagowały szczególnie szybko, bo z innych dyscyplin Rosjanie wylecieli wcześniej.
Czy czyjaś postawa szczególnie pana rozczarowała?

Jestem zawiedziony MKOL-em i jego szefem Thomasem Bachem, że w takim momencie wzniecili dyskusję na temat powrotu sportowców z krajów, które rozpętały wojnę. Zawiodło mnie, że Rosja znalazła kilka reprezentacji do wspólnej gry. Nawet jeśli to były drużyny o niskim poziomie i z krajów politycznie powiązanych z Rosją. Teraz słyszę, że Iran i Irak chcą z nimi grać w piłkę nożną.

Rozczarowują mnie też sportowcy, którzy nadal grają w rosyjskich ligach. Duża część wyjechała tuż po wojnie. Pomijam tu kwestię Macieja Rybusa, u którego dochodzą kwestie rodzinne, ale jest wielu zawodników, którzy w minionym roku przyjechali do Rosji. Nie przeszkadza im, że występują w kraju, który rozpoczął zbrodniczą operację.

Jeśli chodzi o sankcje, to świat sportu co do zasady zdał egzamin. Były próby sondowania powrotu Rosjan i Białorusinów, ale przez długi czas były szybko tłumione. Można było jeszcze doprowadzić do ograniczenia Rosjanom oglądania prestiżowych lig i dużych imprez. W Rosji transmitowano przecież mundial. Jednak tu pole działania jest ograniczone, bo dochodzą kwestie biznesowe oraz dystrybucji i sprzedaży praw telewizyjnych. Rynek rosyjski okazał się zbyt cenny.
Czy Rosjanie często próbowali ominąć sankcje?

Zwykle się z nimi godzą. Bardzo szybko zapowiadali, że lada chwila będą mieli swoje rozgrywki i wielu chętnych do rywalizacji. Nie udało się, bo cywilizowany świat nie chce w tym uczestniczyć.

Reprezentacja Rosjanek wystąpi teraz w mistrzostwach Azji Południowo-Wschodniej do lat 17. Co to za prestiż? Mistrzostwa regionalne w młodzieżowej kategorii wiekowej. Sankcje w sporcie przyniosły skutek. Do rywalizacji pod flagą i z hymnem wrócili tylko w boksie amatorskim.

W przypadku piłki nożnej zapowiadali, że przeniosą się do Azji. Ale nie robią tego. Liczą, że w przyszłości wrócą, bo to w Europie jest prestiż i pieniądze. Za zwycięstwo w fazie grupowej europejskiej Ligi Mistrzów są trzy miliony dolarów nagrody. Za ten sam mecz w Azji nagroda wynosi 50 tysięcy dolarów.
Czy po zakończeniu wojny Rosjanie szybko wrócą do sportowej rywalizacji z cywilizowanym światem?

Wszystko zależy od tego, jak zakończy się wojna - czy będzie to zamrożenie konfliktu czy całkowite wycofanie się rosyjskich żołnierzy. Rosyjscy sportowcy nie będą pewnie czuć się komfortowo na zawodach w Polsce, krajach bałtyckich czy USA, bo publiczność nie będzie im przychylna. Może dla ich dobra trzeba będzie zastosować okres przejściowy pod białą flagą, bez hymnu. Jednak poszczególne organizacje z wcześniej wymienionych powodów będą chciały ich powrotu do rywalizacji.

Ale dyskusja o powrocie Rosjan do sportu, powinna zacząć się dopiero, kiedy wojna się skończy. Rozmawianie o tym wcześniej, jest - że ironicznie zacytuję Thomasa Bacha - "niefortunne".
rozmawiał Maciej Siemiątkowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj też:
MKOl wydał kolejne oświadczenie ws. Rosjan. Te słowa dają do myślenia
Iga Świątek poznała rywalkę. W ubiegłym roku wygrała z nią cztery razy