Kandydat na prezydenta? Mówią, że to połączenie Kwaśniewskiego i Dudy

PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu: Radosław Piesiewicz z żoną
PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu: Radosław Piesiewicz z żoną

Karierę zaczął od sprzedawania hot-dogów, a obecnie jest szefem PKOl i wymienia się go w gronie kandydatów na prezydenta Polski w roku 2025. Radosław Piesiewicz o sobie mówi, że "nie jest człowiekiem PiS-u", ale przyjaźni z Jackiem Sasinem nie kryje.

Oficjalna ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich w Paryżu dopiero przed nami, a Radosław Piesiewicz już ma pięć minut sławy. Szef PKOl pojawił się na banerach wraz z reprezentantami Polski, co wywołało szereg kontrowersji. Skrytykował też decyzję Huberta Hurkacza, który z powodu kontuzji dość wcześnie wycofał się z paryskiego turnieju.

Wokół Piesiewicza dużo jest PR-u, jakiego nie miał wcześniej żaden inny prezes PKOl. Jego nazwisko zaczęło też pojawiać się w kontekście wyborów prezydenckich w 2025 roku, w których miałby być kandydatem Prawa i Sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński chce postawić na kogoś młodego, niekojarzonego z codzienną walką polityczną i niezużytego przez ośmioletnie rządy PiS.

Radosław Piesiewicz - nowy Andrzej Duda?

Czy Radosław Piesiewicz to Andrzej Duda w wersji 2.0? Historia zna już przypadek szefa PKOl, który następnie zostawał prezydentem Polski. Nie wszyscy pamiętają, że Aleksander Kwaśniewski w latach 1988-1991 zarządzał komitetem olimpijskim. - Kwaśniewski był wtedy już doświadczonym politykiem. Piesiewicz jest kompletnie nieznany. Wątpię, by przeciętny Polak wiedział, kto jest szefem PKOl - zauważył w rozmowie z WP SportoweFakty dr hab. Szymon Ossowski, politolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

ZOBACZ WIDEO: Zmiana systemu rozgrywek w Polsce? Jerzy Kanclerz przedstawia propozycje

- Ze sportu łatwo wejść do polityki, zwłaszcza gdy są sukcesy, dotyczy to jednak poziomu samorządowego lub parlamentarnego. Mamy przykłady wielu sportowców, którzy zostawali radnymi i posłami. Wybory prezydenckie to jednak inny poziom. Pojawianie się na giełdzie takich nazwisk jak Piesiewicz to dowód, że w PiS trwa burza mózgów. Partia chciałaby pewnie przedstawić kandydata 11 listopada, tak jak zrobiła to z Andrzejem Dudą. Musi jednak pamiętać, że Polacy widzą sportowca w Sejmie, ale czy w Pałacu Prezydenckim? Mam pewne wątpliwości - dodał dr hab. Ossowski.

- Nie jestem człowiekiem PiS-u - zarzekał się Piesiewicz w rozmowie ze sport.pl, gdy pytano go o związki z polityką. Łączenie z partią Jarosława Kaczyńskiego uznał za "chorobliwe i nieprawdziwe". Faktem jest jednak, że karierę w świecie sportu zaczął robić w trakcie rządów prawicy. W roku 2016 na kilka miesięcy został pracownikiem Polskiego Związku Piłki Siatkowej, a dwa lata później został prezesem Polskiego Związku Koszykówki.

PKOl powinien być organizacją neutralną politycznie. Tymczasem za rządów PiS wiceprezesem komitetu został Tomasz Poręba, który do niedawna był europosłem z ramienia tej partii. Do zarządu PKOl trafił też Ryszard Czarnecki. Formalnie Poręba znalazł się w tym gremium jako wiceszef Polskiego Związku Badmintona, a Czarnecki - jako przedstawiciel Polskiego Związku Piłki Siatkowej.

Jeszcze zanim doszło do wyboru nowego przewodniczącego PKOl, wśród delegatów powtarzane było hasło, że trzeba głosować na Radosława Piesiewicza, bo "przyniesie pieniądze". W tajnym głosowaniu uzyskał poparcie 138 z 162 delegatów. Wynik nie był żadnym zaskoczeniem. Jego jedynym rywalem był Kewin Rozum, prezes Polskiego Związku Sumo. Niektórzy jego kandydaturę traktowali w kategoriach żartu.

Bliskie kontakty Piesiewicza z PiS pozwoliły pozyskiwać nowych sponsorów. W większości są to spółki Skarbu Państwa - Orlen, Polski Cukier, Tauron, PKP Intercity, Enea, Polskie Porty Lotnicze.

- Na pewno na bazie sukcesów na igrzyskach olimpijskich można by budować rozpoznawalność Piesiewicza. Takie kandydatury jak szef PKOl czy Dorota Gawryluk to dla mnie dowód, że PiS szuka kogoś spoza swojego środowiska. Partia wie, że Mateusz Morawiecki czy Beata Szydło będą mieli problem z pozyskaniem głosów centrowych wyborców - stwierdził dr hab. Ossowski.

Piesiewicz przyjacielem Sasina

Radosław Piesiewicz, który ukończył studia na wydziale prawa i administracji Uniwersytetu Warszawskiego, przez krytyków nazywany jest "Nikodemem Dyzmą". Jak sam przyznał w rozmowie ze sport.pl, karierę zaczął od sprzedawania hot-dogów, czego się nie wstydzi.

- A jeśli komuś to przeszkadza, to jest jego problem. Ja jeździłem na wieś samochodem, zwoziłem pomidory i czereśnie i je sprzedawałem. I jestem z tego cholernie dumny, i wiem, że dzięki swojej ciężkiej pracy jestem tu, gdzie jestem - powiedział.

Pierwsze zetknięcie z polityką miał w 2011 roku, gdy jako niezależny kandydat wystartował w wyborach do Senatu. Zdobył ponad 10 tys. głosów, zajął czwarte miejsce i mandatu nie uzyskał. Być może byłby to koniec jego działalności, gdyby nie relacje z Jackiem Sasinem. "Newsweek" opisał jak przed laty Piesiewicz pożyczał pieniądze późniejszemu wicepremierowi.

- Przed przyjściem do związku Radek znał piłkę głównie z widzenia. Jego jedyną rekomendacją są bliskie kontakty z posłem. Okazało się, że to po prostu Dyzma - z pensją większą od pensji ministra - mówił jeden z siatkarskich trenerów "Newsweekowi".

Piesiewicz zarzekał się później, że pożyczył pieniądze Sasinowi. Polityk PiS miał potrzebować gotówki na remont schodów. Chodziło o 8 tys. zł. Większe kwoty Piesiewicz wpłacał kilka lat później na fundusz wyborczy PiS. W roku 2014 było to 25 tys. zł, w kolejnym - 5 tys. zł.

Sasina i Piesiewicza połączyły też biznesy. Obaj mieli udziały w firmie Alfa Star, która współpracowała z PZPS. Były wicepremier na chwilę przed jej bankructwem sprzedał 50 tys. akcji. - Ja też sprzedawałem akcje i miałem umówioną transakcję na połowę września, a Alfa Star upadło na koniec sierpnia - mówił później obecny szef PKOl w sport.pl.

Piesiewicz znajdował się też pod lupą CBA - do 2016 roku. Służby sprawdzały, czy w zamian za pieniądze pomagał deweloperom załatwić pozwolenia na budowę. Postępowanie umorzono. - Byłem sprawdzany od stóp do głów, nawet nie mając tego świadomości. Oczywiście nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości co do mojej zawodowej aktywności - mówił działacz w rozmowie z WP przed trzema laty.

Piesiewicz sam przeciwko wszystkim

Obecny szef PKOl w ciągu swojej kilkuletniej działalności w sporcie narobił sobie szeregu wrogów. "Polityka" ujawniła, że pracując na rzecz polskiej koszykówki zarabiał miesięcznie 70 tys. zł. - Słyszał pan, żeby ktoś pracował za darmo? - powiedział działacz w rozmowie z Radiem ZET.

Dodatkowo Piesiewicz miał mieć zapewniony procent od podpisywanych umów sponsorskich, co wzbudziło szereg kontrowersji. - Nie pobieram żadnych prowizji z tytułu przychodów ze spółek Skarbu Państwa tudzież z wpływów budżetowych do PZKosz czy PLK - odpowiedział na konferencji prasowej, na której informowano o partnerstwie PZKosz z Pekao S.A., czyli kolejną spółką Skarbu Państwa.

"Bzdury" - skwitował słowa działacza Marcin Gortat. Na "wojenkę" z Radosławem Piesiewiczem wybrał się też Maciej Wiśniewski, ówczesny szef Polskiego Cukru Toruń. On również oskarżył zarząd Polskiej Ligi Koszykówki o pobieranie prowizji. Efekt? Toruńska ekipa straciła wsparcie sponsora należącego do państwa, a Wiśniewski odszedł z klubu, w który wcześniej zainwestował miliony złotych.

Wcześniej Gortat w sport.pl nazwał Piesiewicza "karierowiczem, a nie człowiekiem, który chce coś osiągnąć dla sportu". Działacz nie pozostał mu dłużny, bo przy okazji Balu Mistrzów Sportu stwierdził, że liderem trzeba być na boisku, a nie w mediach społecznościowych. Nazwisko Gortata nie padło, ale koszykarz NBA doskonale wiedział, że chodziło o niego.

- Prezes w ogóle nie zna się na koszykówce - to z kolei słowa Macieja Lampego na temat Radosława Piesiewicza w "Przeglądzie Sportowym". Koszykarz w ten sposób nawiązał do konfliktu działacza z Adamem Waczyńskim. Kapitan koszykarskiej reprezentacji nagle zrezygnował z gry w biało-czerwonych barwach. "Nie mogę zrozumieć, skąd bierze się niechęć prezesa Piesiewicza w stosunku do mnie" - pisał wprost Waczyński w swoim oświadczeniu.

O co poszło? Polscy koszykarze na mistrzostwach świata zajęli ósme miejsce, a w nagrodę za tak dobry wynik mieli otrzymać premie finansowe. Ich wypłata była uzależniona od zawarcia specjalnej umowy z PZKosz. Od graczy oczekiwano "zakazu propagowania postaw i ideologii sprzecznych z art. 18 Konstytucji RP, stanowiącym, iż małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej". Waczyński jako jedyny sprzeciwił się i nie chciał być twarzą kampanii anty-LGBT.

Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Mniej pieniędzy na reprezentację, więcej na dzieci. Orlen szykuje nową strategię
Prezes PKOl zawiedziony postawą Hurkacza. "Nie rozumiem"

Źródło artykułu: WP SportoweFakty