[b]
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Właśnie oficjalnie wystartowaliście z kolejnym programem sponsoringowym, tym razem wspólnie z KGHM-em. Według jakiego klucza wybieraliście stypendystów do programu "Miedziowe rywalizacje"?[/b]
Witold Bańka, Minister Sportu i Turystyki: Mamy całą listę około 150-200 sportowców, których nie ma w "Teamie 100". O tym, kto zostanie objęty programem stypendialnym, decydują spółki, które im patronują. W przypadku "Team 100" jest inaczej, tam decyduje Instytut Sportu i zespół metodyczno-szkoleniowy. Naszym celem jest, żeby w tym roku indywidualną opiekę sponsorów miało 350-400 zawodników i zawodniczek. 250 osób jest w "Teamie 100", część z nich przechodzi pod opiekę sponsorów i zwalnia miejsce kolejnym. Są plany rozszerzenia grup sponsoringowych. Wiem, że kolejne spółki chcą się zaangażować i wziąć pod swoje skrzydła rokujących sportowców.
Będziecie w jakiś sposób weryfikować stypendystów swoich programów?
Podchodzimy do tego bardzo elastycznie. Zależy nam, żeby mieli oni komfort przygotowań do igrzysk olimpijskich, czy to letnich w 2020 roku w Tokio, czy zimowych dwa lata później w Pekinie. Oczywiście, jeśli jest jakiś regres formy, czy ktoś zakończy karierę, a w "Teamie 100" mieliśmy takie pojedyncze przypadki, decydujemy o nie przedłużaniu umowy. Tak jak powiedziałem jesteśmy jednak elastyczni. Kontuzje, sportowe niepowodzenia, nie powoduje natychmiastowego wyrzucenia zawodnika z systemu stypendialnego. Dajemy więcej niż jedną szansę.
W ubiegłym tygodniu swoich wybrańców przedstawił Lotos, teraz zrobił to KGHM. Czy w najbliższym czasie możemy spodziewać się kolejnych takich mecenatów?
Tak, rozmowy trwają. Nie jest tajemnicą, że w "Teamie 100" każdy jego członek dostaje 40 tysięcy złotych rocznie, natomiast w przypadku projektu sponsoringowego przyjęliśmy za umowne minimum 50 tysięcy. Nie ingerujemy jednak w kontrakty zawodników ze spółkami. Projekt opiera się na zaufaniu. My staramy się zachęcać firmy do zaangażowania i spotykamy się z bardzo pozytywnym odzewem.
Czy jako europejski kandydat na szefa Światowej Agencji Antydopingowej, którym został pan w styczniu, stara się pan, żeby kandydaci do objęcia takimi programami byli szczególnie dokładnie sprawdzani właśnie pod kątem dopingu?
Po to poprawiliśmy system walki z dopingiem, który przed 2016 rokiem był w Polsce daleki od doskonałości, żeby ewentualnych oszustów wyłapywać. Wcześniej nasze przepisy były niedostosowane do wymogów WADA, naszemu laboratorium groziło odebranie akredytacji, bo decyzje w sprawach dopingowych podejmowały związki, a nie niezależny panel i brakowało transparentności. Jeśli, co mam nadzieję nigdy nie nastąpi, w "Teamie 100", czy w którejś z grup patronackich znajdą się dopingowicze, to będziemy mieli gorzką satysfakcję, że udało się nam ich wyłapać i wyrzucić ze sportu. Na tym to polega. Zawsze będą to bolesne sytuacje, ale ja funkcjonując w systemie antydopingowym muszę być trochę złym gliną. Z jednej strony pomagamy sportowcom, ale z drugiej jeśli łapiemy oszusta to też oznacza, że dobrze wywiązujemy się ze swoich zadań.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Mocna opinia o Lewandowskim. "Jest bardzo sfrustrowany. To nie pomaga w tworzeniu drużyny"
Zobacz także: Witold Bańka zachwycony sukcesami lekkoatletów. "W Glasgow pokazaliśmy, że jesteśmy potęgą"
A jak w ogóle doszło do tego, że osoba z kraju z dziurawymi do niedawna przepisami antydopingowymi została oficjalnym kandydatem Europy na szefa WADA? Jak udało się panu przekonać przedstawicieli innych państw?
Właśnie tym, co zrobiliśmy w Polsce. Na europejskim forum też mówiłem, że w 2016 roku nie było u nas dostosowanych przepisów i mieliśmy tylko kilka miesięcy na batalię w Sejmie, żeby zdążyć przed igrzyskami w Rio de Janeiro. WADA dała nam wtedy deadline, zdaje się że do sierpnia i zaznaczyła, że jeśli nie zajmiemy się skutecznie kilkoma sprawami, odbierze nam akredytację.
Krok po kroku poprawialiśmy przepisy, pracowaliśmy też nad ustawą o zwalczaniu dopingu w sporcie, która powołała Polską Agencję Antydopingową. Przy POLADZIE powstał pion śledczy, zmienione zostało prawo i teraz podawanie środków dopingujących bez wiedzy sportowca, a także osobom małoletnim i handel zakazanymi sterydami anabolicznymi są zagrożone karą grzywny lub pozbawienia wolności do lat trzech. Na etapie przekonywania moich kolegów ministrów pokazywałem, co udało się nam zrobić, dowodziłem, że w krótkim czasie wiele zmieniliśmy, poprawiliśmy i dziś jesteśmy bardzo dobrze rozwiniętym w tym zakresie krajem. Dodatkowo czterokrotnie zwiększyłem budżet na badania antydopingowe w Polsce, co pozwoliło zwiększyć ilość pobieranych próbek.
Czytaj także: Witold Bańka skomentował aferę dopingową w Seefeld. "Sankcje karne mogą być rozwiązaniem"
Cały czas podkreślam, że trzeba trochę inaczej patrzeć na tak zwane "skandale dopingowe". Jakiś czas temu jeden z dziennikarzy zadał mi pytanie, czy skandal na mistrzostwach w Seefeld nie jest dowodem na to, że system walki z dopingiem nie działa. Jest wręcz przeciwnie - to dowód, że system działa. Zaangażowane były niemiecka i austriacka prokuratura, współdziałały władze, przeprowadzono śledztwo i wyłapano oszustów. Patrzmy na to w ten sposób. Jeśli będziemy mieli taka sytuację w Polsce, też powinniśmy się cieszyć, że nasz system zadziałał i złapaliśmy dopingowiczów.
Będzie pan dążył do tego, żeby doping był w Polsce przestępstwem karnym, tak jak jest nim na przykład w Austrii?
Częściowo nim jest - mówię tu o tym, o czym wspominałem wcześniej, czyli o podawaniu dopingu bez wiedzy sportowca, osobom małoletnim i handlu zakazanymi sterydami. Kwestią dyskusji jest, czy więzieniem należy karać za doping samego sportowca. To bardzo trudny temat, doping dopingowi nierówny. Są przypadki, że sportowiec spożyje zanieczyszczoną odżywkę, w której jest pochodna substancji zakazanej i czy za to powinien trafić do więzienia? My nie mamy najostrzejszych przepisów antydopingowych, ale są one rygorystyczne. Za zaangażowanie w przemysł dopingowy też można trafić do więzienia.
Wracając do wsparcia finansowego dla polskich sportowców, chciałbym zapytać jeszcze o obiecane w ubiegłym roku nagrody dla polskich siatkarzy za mistrzostwo świata. Ustawa, która umożliwia wypłacenie im premii już jest. Czy pieniądze już wypłacono?
Dysponentem tych pieniędzy jest Kancelaria Premiera Rady Ministrów, my jako ministerstwo nie jesteśmy tu stroną, to nagroda bezpośrednio od premiera. Jakiś czas temu odbyło się spotkanie przedstawicieli zarządu Polskiego Związku Piłki Siatkowej z reprezentantami KPRM. Żadnych przeszkód formalno-prawnych już nie ma, a wedle mojej wiedzy procedura przelania tych środków z KPRM do PZPS jest już ustalona.
Ale, ale, dziś już kolejny polityczny artykuł na SF. Mam tego po dziurki....
Mówi na okrągło co było, jest i będzie - oczywiście najlepsze.