Co będzie motywem przewodnim ceremonii otwarcia? Czy dorówna tej z Londynu sprzed ośmiu lat, która była wyjątkowo pomysłowa i fascynująca? Jak wypadnie polska ekipa? Czy jej stroje zrobią wrażenie? Kim jest chorąży naszej reprezentacji i czym zasłużył sobie na zaszczyt wniesienia na stadion olimpijski biało-czerwonej flagi? - takie pytania powinniśmy zadawać sobie w piątek, 24 lipca 2020 roku.
Koronawirus sprawił, że w dniu, w którym miały wystartować igrzyska w Tokio w świecie sportu dominuje jedno pytanie - czy impreza w ogóle dojdzie do skutku? Japończycy odpowiadają: nie dojdzie, jeśli COVID-19 nie będzie pod kontrolą. A zdobycie nad nim kontroli oznacza zdobycie szczepionki.
Trudne dni Tokio. "Cały czas mówi się o drugiej fali"
Dla tokijczyków organizacja igrzysk jest teraz sprawą drugoplanową. Na jej załatwienie przyjdzie czas, gdy miasto upora się z wirusem. Na razie japońska stolica jest daleka od uwolnienia się od mikroskopijnego wroga.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nie tylko świetnie skacze o tyczce. Akrobatyczne umiejętności Piotra Liska
W Japonii odnotowano do tej pory trochę ponad 27 tysięcy zakażonych i niespełna tysiąc ofiar śmiertelnych. To, według europejskich standardów, mało jak na ponad 120-milionowy kraj. Tak samo jak 10 tysięcy zachorowań w Tokio oraz 200 do 300 nowych przypadków dziennie (dane z lipca) to mało jak na 14-milionowe miasto. Zwłaszcza że poważnie chorych jest bardzo niewielu i zdarza się, że przez kilka kolejnych dni nie ma ani jednego zgonu spowodowanego COVID-19. Jednak Japończycy widzą te liczby inaczej. Dla nich są one zdecydowanie zbyt wysokie, żeby wracać do normalności. Co gorsza - w ostatnich dniach cały czas rosną.
W czwartek w Tokio po raz pierwszy przekroczona została granica 300 zachorowań jednego dnia. Odnotowano ich 366, co jest absolutnym rekordem w japońskiej stolicy. Czwartkowa liczba nowych zakażeń w skali całego kraju, 920, też była rekordowa.
Gubernator Tokio Yuriko Koike, która dopiero co została wybrana na drugą kadencję, zdobywając 60 procent głosów, już kilka dni temu przywróciła najwyższy z czterech poziomów zagrożenia wirusem. Sytuację w mieście nazwała wtedy poważną, wymagającą interwencji i ostrzeżenia obywateli. Zaapelowała do rządu o wstrzymanie startu programu "Go To Japan", który ma napędzić wewnątrzkrajową turystykę i w ten sposób dać impuls do wyjścia z kryzysu w gospodarce.
- Tutaj cały czas mówi się o drugiej fali zachorowań. W Europie przy dwustu, trzystu przypadkach dziennie luzuje się obostrzenia, ale dla Japończyków to bardzo duża liczba - szczególnie, że ostatnio na porządku dziennym w samej tylko stolicy. Niewykluczone że wrócimy do stanu wyjątkowego, który obowiązywał od połowy kwietnia do maja - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Nikodem Karolak, dyrektor festiwalu artystycznego InlanDimensions oraz doktorant na Uniwersytecie Waseda, który przebywa w japońskiej stolicy.
Stanu wyjątkowego, który obowiązywał w Japonii od połowy 7 kwietnia do 25 maja, na razie nie przywrócono. Jednak na tokijskiej ulicy wciąż widać, że czasy są wyjątkowe. - Dużo osób cały czas pracuje zdalnie, na ulicy widzi się zdecydowanie mniej ludzi. Widać to na przykład w metrze, w którym nie ma legendarnego tłoku. W pociągu na trasie linii Den-en-toshi, która łączy część tokijskich dzielnic sypialnych z centralnymi okręgami, w godzinach porannych zwykle z trudnością można wejść do metra ze względu na panujący tam ścisk. Dziś wygląda to inaczej, ludzi jest zdecydowanie mniej - opowiada Karolak.
- Pamiętam, jak w maju w godzinach wieczornych zrobiłem sobie długi spacer z Shinjuku do Shibuyi. Na co dzień tętniące życiem ulice świeciły pustkami i szyldami sklepowymi z informacją o tymczasowym zawieszeniu biznesu. Kiedy z kolei innego dnia, w sobotę o 10:00 udałem się do Shibuyi na słynnym skrzyżowaniu widziałem zaledwie garstkę ludzi, co robiło piorunujące wrażenie w zestawieniu z górującymi nad nimi wieżowcami. Obecnie miasto wraca do życia, ale wciąż nie jest to to samo Tokio, co przed pandemią - relacjonuje.
Szybkiego otwarcia się na Europę nie będzie
Karolak podkreśla, że japońskie władze i Japończycy bardzo poważnie traktują wirusowe zagrożenie, mimo że ich statystyki zachorowań i zgonów są zaledwie ułamkiem tego, co rejestruje się w USA czy Brazylii. Na Dalekim Wschodzie wciąż pamięta się o epidemii SARS z 2003 roku i wiedzą, do czego może doprowadzić zlekceważenie niewidzialnego wroga.
- W najbliższym czasie na pewno nie będzie takiego rozluźnienia, jakie mamy w tej chwili w Europie. Granice będą otwierane bardzo powoli, w pierwszej kolejności dla osób ze świata biznesu czy talent show - aktorów, reżyserów, muzyków. Jeżeli chodzi o kraje, szybkiego otwarcia się na Europę nie będzie. Jako pierwsi zgodę na wjazd do kraju mają dostać obywatele Wietnamu, Tajlandii, Australii, Nowej Zelandii, Tajwanu, Korei Południowej, Chin, Mjanmy, Singapuru, Brunei, Laosu oraz Mongolii- mówi.
W tej chwili trudności z wjazdem na Wyspy Japońskie mają zagraniczni studenci, którzy opuścili Japonię przed lockdownem, obcokrajowcy posiadający kartę rezydent, nawet ci, którzy w Japonii mają rodziny.
Ostrożni i odpowiedzialni
Wewnętrzne restrykcje nie są aż tak surowe. Od zniesienia stanu wyjątkowego Japończycy mogą w miarę swobodnie powrócić do prowadzenia biznesu, choć znaczna jego część funkcjonuje w zmniejszonym wymiarze godzinowym lub z dodatkowymi obostrzeniami. Na przykład kina i teatry mogą sprzedawać połowę dostępnych miejsc, na mecze piłkarskiej J-League wpuszcza się do pięciu tysięcy kibiców, a od sierpnia stadiony będą mogły się wypełnić w 50 procentach. Jednak mimo zniesienia wielu restrykcji, japoński rząd nie traci czujności. Obywatele także.
- Tokijczycy są bardzo ostrożni - zaznacza Karolak. Mieszkańców kraju, w którym pracuję, chwali za dyscyplinę i dbałość o osoby starsze. - Młodzi są świadomi, że muszą zachowywać się odpowiedzialnie i stosować do zaleceń, bo sami raczej nie umrą, ale narażają seniorów, dla których koronawirus jest o wiele groźniejszy. Znam również takie osoby, które mieszkają ze starszymi rodzicami i bardzo unikają teraz wychodzenia z domu, żeby nie narażać swoich bliskich.
Dyrektor festiwalu InlanDimensions tak opisuje rzeczywistość w Tokio w dniach, gdy miasto miało przyjmować tysiące sportowców i kibiców z całego świata: - W metrze zawsze sporo osób nosiło maski, ale teraz zakładają je już wszyscy. Nikt nie chce ryzykować, także obcokrajowcy, bo stacje i wagony metra są przekaźnikiem wszelkiego rodzaju zarazków. W każdym sklepie musi być żel przeciwbakteryjny, sprzedawcę oddziela od klientów plastikowa płachta. Kiedy wchodzi się do restauracji czy kawiarni, często personel od razu prosi o zdezynfekowanie rąk. Na uniwersytetach zajęcia prowadzone są online. Waseda już ogłosiła, że nauczanie będzie przebiegać w ten sposób jeszcze co najmniej przez pierwszy trymestr drugiego semestru.
Wierzą w polityków, w igrzyska już mniej
Karolak dodaje, że w trudnych czasach Japończycy nie stracili zaufania do rządu, a dowodem jest reelekcja urzędującej gubernator Tokio w niedawnych w wyborach. Yuriko Koike w czasie lockdownu i stanu wyjątkowego wręcz umocniła swoją pozycję. W wyborach, które odbyły się na początku lipca, nie dała szans konkurencji. Dostała aż 60 procent głosów. - To było jej wielkie zwycięstwo. Kenji Utsonomiya, który miał drugi wynik, otrzymał niespełna 14 procent - podkreśla nasz rozmówca.
Koike mocno forsuje przeprowadzenie igrzysk w przyszłym roku. - Zrobimy, co w naszej mocy, żeby zwalczyć wirusa i przeprowadzić pełne nadziei igrzyska - powiedziała w rozmowie z CNBC. - Tokio 2020 może być symbolem zjednoczenia się świata w obliczu zagrożenia - dodała.
Tokijczycy co prawda dali swojej gubernator wyraz poparcia, wybierając ją na drugą kadencję, ale nie są tak optymistycznie nastawieni do igrzysk, jak Koike. Rok po tym, jak szef MKOl Thomas Bach nazwał miasto najlepiej przygotowanym gospodarzem w historii, pół roku po tym, jak fajerwerki nad Zatoką Tokijską symbolizowały nadzieję na niezapomniane widowisko, w japońskiej stolicy nie ma olimpijskiego entuzjazmu. Zniknął, bo tokijczycy mają teraz dużo więcej zmartwień.
- Społeczeństwo jest nastawione do przyszłorocznej imprezy raczej sceptycznie. Moim zdaniem, i pewnie także zdaniem wielu Japończyków, w tym momencie organizacja zawodów ma wymiar symboliczny. Chodzi o to, żeby zachować twarz i pokazać hart ducha, a także, że mimo przeciwności losu Japonia potrafi zorganizować tak dużą międzynarodową imprezę, przy zachowaniu wszelkich środków bezpieczeństwa - tłumaczy Karolak.
W badaniu stołecznych nastrojów przeprowadzonym na początku lipca 46 procent tokijczyków stwierdziło, że impreza powinna się odbyć zgodnie z planem - latem 2021 roku. 24 procent opowiedziało się za ponownym przełożeniem igrzysk, 28 procent za ich całkowitym odwołaniem. W badaniu sprzed kilku dni, przeprowadzonym na zlecenie Kyodo News, za igrzyskami w lecie 2021 roku było już tylko 24 procent respondentów. 36 procent wolałoby przełożenie na inny termin, 34 procent całkowite odwołanie.
Czekają na szczepionkę
Ci, którzy są przeciw, nie wierzą, że do przyszłego lata uda się zwalczyć COVID-19, lub przynajmniej zapędzić go do narożnika. A to musi się wydarzyć, jeśli igrzyska mają się odbyć. Przyznają to sami organizatorzy. Szef komitetu organizacyjnego Tokio 2020, były premier Yoshiro Mori, w środę przyznał, że jeśli obecny stan rzeczy będzie się utrzymywał, impreza nie dojdzie do skutku. - Pytanie o igrzyska to pytanie czy ludzkości uda się pokonać koronawirusa - stwierdził Mori.
- Japończycy jeszcze nie mówią tego wprost, ale na pewno zakładają scenariusz, w którym igrzysk nie będzie - tłumaczy Karolak. - Organizowanie masowej imprezy z udziałem setek tysięcy osób z całego świata w obliczu zagrożenia COVID-19 i znacznego wzrostu liczby zachorowań w Tokio na przestrzeni ostatnich tygodni, budzi u Japończyków głęboki niepokój.
Eksperci oceniają, że bez szczepionki przeprowadzenie igrzysk będzie bardzo trudne, bo bez niej drastyczny wzrost liczby zachorowań w czasie wydarzenia jest po prostu nieunikniony. Jednak nawet szczepionka nie gwarantuje, że za 12 miesięcy zobaczymy w Japonii walkę o olimpijskie medale.
- Szczepionka może okazać się game changerem. Pierwsza i druga faza testów dały obiecujące rezultaty. Jednak szczepionka nie wyeliminuje wirusa, ona obniży zachorowalność mniej więcej o połowę. Nawet jeśli będzie istniała, COVID-19 będzie się rozprzestrzeniał w 2021 roku - zaznacza profesor Kentaro Iwata ze Szpitala Uniwersyteckiego w Kobe.
Z kolei profesor Atsuo Hamada z Uniwersytetu Medycznego w Tokio w rozmowie z agencją Reuters zwraca uwagę, że rozpowszechnienie szczepienia na całym świecie w ciągu kilku miesięcy jest niemożliwe. A przecież do stolicy Japonii zjadą na igrzyska osoby z całego świata. 11 tysięcy sportowców, do tego trenerzy, działacze, dziennikarze i kibice.
Jeśli nie w 2021, to wcale
- Istnieje prawdopodobieństwo zmniejszenia skali igrzysk - zwraca uwagę Karolak. Japońscy politycy i organizatorzy imprezy coraz częściej wspominają taką możliwość.
Co oznacza dla nich zmniejszenie skali? Czy zrobią pierwsze w historii igrzyska bez kibiców? Czy sportowcy będą musieli przejść kwarantannę, zanim zaczną rywalizację? Czy wioska olimpijska, uważana przez specjalistów za wymarzone miejsce dla wirusa, zostanie zlikwidowana? Czy część bardziej ryzykownych z epidemiologicznego punktu widzenia dyscyplin zostanie wykreślona z programu? Czy kraje, w których za kilka miesięcy wciąż będzie rozprzestrzeniał się w najlepsze, dostaną zakaz wzięcia udziału w imprezie?
Zarówno rząd, jak i komitet organizacyjny olimpiady wstrzymują się od komentarza na temat zmniejszonej skali wydarzenia. Zgodnie powtarzają, że kraj ma teraz inny priorytet. - W Japonii igrzyska to w tej chwili wciąż sprawa drugoplanowa. Na ten moment najważniejsze jest uporanie się ze wzrostem zachorowań i zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom. Dopiero na późniejszym etapie będzie można ewentualnie dyskutować o tym czy i w jakiej formie igrzyska się odbędą - wyjaśnia nam dyrektor festiwalu InlanDimensions.
Jedno jest pewne - kolejnego przełożenia igrzysk nie będzie. To oznaczałoby zbyt duże straty ekonomiczne, które już teraz są ogromne. Szacuje się, że Japonia wydała na organizację olimpiady ponad 25 miliardów dolarów, a przełożenie ich o rok to kolejne 6 miliardów. Odwołanie wydarzenia ma oznaczać dla kraju straty w wysokości 41,5 miliarda. Do tego trzeba doliczyć koszty, jakie trzecia gospodarka świata poniosła przez pandemię.
- A ona kosztowała państwo bardzo drogo. Choćby dlatego, że każdy Japończyk, a nawet obcokrajowiec z kartą pobytu, mógł otrzymać 100 tysięcy jenów zapomogi (około 3,5 tysiąca złotych – przyp. WP SportoweFakty). Z kolei podmioty prowadzące działalność gospodarczą otrzymały od 500 tysięcy do miliona jenów finansowego wsparcia, jeśli udokumentowały poniesione straty. Zsumowanie całego wsparcia, jakie wypłacił japoński rząd, daje ogromne kwoty - podkreśla Karolak.
Szef MKOl Thomas Bach mówi o igrzyskach jako o pierwszej okazji do świętowania ogólnoświatowego zwycięstwa nad COVID-19. - Post-koronawirusowy świat potrzebuje jednoczącej siły igrzysk - przekonuje. Tylko czy 23 lipca 2021 roku taki świat będzie już istniał?
Czytaj także:
Tokio 2020. Igrzyska olimpijskie bez kibiców? MKOl bierze taki wariant pod uwagę
Anita Włodarczyk: Trwają rozmowy z nowym trenerem