W tym sezonie Marek Kania znakomitymi wynikami zaskoczył wszystkich. 22-letni łyżwiarz stanął po raz pierwszy na podium Pucharu Świata na 500 metrów, a także na tym dystansie zajął 8. miejsce w mistrzostwach Europy. Wywalczył sobie miejsce na igrzyskach w Pekinie, jednak długo nie nacieszył się pobytem w wiosce olimpijskiej.
Już po przylocie do Pekinu zawodnik otrzymał pozytywny test i musiał udać się na izolację do specjalnego ośrodka. W rozmowie z WP SprotoweFakty Marek Kania opowiada nam, jak wygląda życie w izolacji.
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Już przed samą podróżą do Pekinu wystąpiły problemy wśród polskiej kadry. Część osób nie mogła wejść na pokład samolotu, a dwóch łyżwiarzy miało pozytywny test tuż przed wylotem.
Marek Kania, olimpijczyk, reprezentujący Polskę w Pekinie w łyżwiarstwie szybkim: Jeśli chodzi o naszą kadrę łyżwiarzy, to przed wyjazdem mieliśmy mieć dwa testy: na cztery, pięć dni i na dwa dni przed wylotem. Oba testy PCR musiały być robione w akredytowanych laboratoriach i oczywiście być negatywne. Pierwszy test wyszedł pozytywny u Damiana Żurka, który trafił na izolację.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szaleństwo na lotnisku. "Zaniemówiłem"
Wszyscy byliśmy przestraszeni, bo wiedzieliśmy, że mogliśmy się zarazić. W drugiej turze wyszedł pozytyw jedynie Karolinie Bosiek, która mieszkała z nim w pokoju. Teraz na nich czekamy, być może do nas dojadą. Ominęło już ich całe ślubowanie, przejdą je dopiero w Chinach. Ja jestem w troszeczkę lepszej sytuacji. Oni będą mieli więcej formalności do załatwienia.
Pan po przylocie do Chin miał robione kilka testów i nie wszystkie wyszły pozytywne.
Na początku nie mogli się zdecydować, czy dać tę kwarantannę, czy nie. Pierwszy test zrobiono nam na lotnisku, ale o wynikach dowiedzieliśmy się dopiero, gdy już byliśmy w wiosce. U mnie i czterech innych osób był pozytywny. Tego samego wieczoru zrobiono kolejny test. Pozostałe osoby otrzymały kolejny wynik pozytywny, ale ja negatywny.
Dawało mi to sporą nadzieję i bardzo cieszyłem się z tego, bo miałem nadzieję, że się pomylili na lotnisku. Ten drugi test już miałem robiony poprzez próbki z nosa i gardła. To było pierwsze takie nieprzyjemne badanie, bo dość głębokie. Pomyślałem, że skoro to badanie wyszło negatywne, to już następne też takie będą. Cały czas musiałem jednak siedzieć na kwarantannie. Wynik powtórnego testu był jednak pozytywny i musiałem trafić do specjalnego ośrodka na izolację.
Wtorek to mój czwarty dzień w izolacji i niestety cały czas wyniki są pozytywne, także tego wtorkowego testu. Potrzebujemy dwóch negatywów z rzędu, żeby stąd wyjść, móc normalnie trenować i chociaż na chwilę zobaczyć wioskę olimpijską, żeby poczuć trochę klimatu.
Warunki w wiosce i izolatce mocno się od siebie różnią?
Jeśli chodzi o pokoje, to są podobne. W wiosce jednak mamy jeden apartament pięcioosobowy ze wspólnym salonem, ale każdy ma swój pokój i łazienkę. W apartamencie mieliśmy jednak łazienkę drzwi obok i była ona dużo większa, a tutaj mamy ją w pokoju. Mieliśmy dużo przestrzeni wspólnej, można było sobie usiąść, coś zobaczyć.
W izolatce mamy pokój około 15 metrów kwadratowych i musimy cały czas w nim siedzieć. Jedyne, co możemy zrobić, to pogadać chwilę przez drzwi z odległości kilku metrów na korytarzu. Naszego pokoju jednak nie możemy opuszczać i to jest uciążliwe.
Pojawiały się plotki, że miejsce dla chorych na COVID-19 znajduje się kilkaset kilometrów od wioski. Jest to prawda?
To nieprawda, chociaż takie słuchy też mnie dochodziły, gdy byliśmy w Tomaszowie Mazowieckim dwa dni przed wyjazdem. Oprócz innej odległości kwarantanna miała trwać 14 dni, a nie tak, jak jest teraz. Po nas przyjechał ambulans do wioski i jechaliśmy ok. 20 minut do ośrodka izolacji. Nawet niektóre rzeczy nam mogą poprzywozić z wioski, jak o coś poprosimy.
A może pan trenować w pokoju?
Nawet muszę. Po prostu robię to, co mogę. Mam rower, trenażer pożyczam od Natalii Czerwonki, więc mogę kręcić w pokoju na rowerze. To główna część mojego treningu. Oprócz tego zostają skoki, albo imitacje "na sucho" w butach. Nie ma możliwości nic innego zrobić, bo miejsca jest tyle mało, że to muszą być ćwiczenia, które robimy w miejscu. Robimy jednak, co możemy, żeby podtrzymać formę. Staramy się myśleć pozytywnie na tyle, na ile się da, żeby nie przygnębiać się obecną sytuacją. To by działało jeszcze gorzej. Mam nadzieję, że niedługo będę mógł pojechać na lód i dobrze się przygotować w ostatnich dniach przed startem.
Duży pozytyw jest taki, że wystarczą panu dwa negatywne testy, zrobione dzień po dniu, a nie musi pan czekać 10-14 dni.
Kiedy tutaj przyjechałem, Chińczyk, który mnie rejestrował, powiedział, żebym się nie martwił i zazwyczaj w tym miejscu spędza się od 3 do 7 dni. To już mój czwarty dzień, więc mam nadzieję, że niedługo stąd wyjdziemy.
Szczęście w nieszczęściu jest takie, że pana start jest dopiero 12 lutego. Zakładając, że wyjdzie pan w tygodniu, będzie miał pan czas na treningi na lodzie.
Nawet jeśli, chyba w najgorszym przypadku, wyszedłbym na tydzień przed startem, to i tak dałbym radę, żeby kilka treningów odbyć. To pozwoliłoby mi się zapoznać z lodem i wykonać dobry start. Formę przygotowywaliśmy przez cały sezon, a teraz wystarczy ją podtrzymać. Do Chin nie przyjechaliśmy, żeby pracować nad formą, lecz by zobaczyć, jak wygląda lód i tylko szlifować ostatnie rzeczy. Nie jestem w stanie więc zbyt wiele stracić z tego, co już zrobiłem przez cały sezon.
Czytaj więcej:
Wymowne słowa Apoloniusza Tajnera po proteście Stefana Horngachera
"Irracjonalne i debilne". Mocne słowa Polaka o działaniach FIS