Adam Małysz przystępował do rywalizacji w Salt Lake City jako jeden z kandydatów do złotych medali. Wszystko wskazywało na to, że Polak będzie mocny zarówno na normalnej, jak i dużej skoczni. To była dla niego nowa sytuacja. Cztery lata wcześniej debiutował na igrzyskach olimpijskich i nie mógł być zadowolony ze swoich wyników. Czy takie niepowodzenie mogły siedzieć skoczkowi w głowie przed walką o najwyższe laury w Salt Lake City?
- Raczej nie miałem w myślach występu na igrzyskach w Nagano, bo byłem w zupełnie innej sytuacji. Gdy jechałem do Nagano, to byłem w słabej formie, to był olimpijski debiut. Było sporo zamieszania, jeśli chodzi o zakwaterowanie. Tam w Hakubie spaliśmy w pensjonacie, warunki nie były dobre i przenosiliśmy się do wioski. Ogółem to te igrzyska nie były dla mnie udane. W Salt Lake City byłem natomiast jednym z faworytów, miałem swój sztab. Robiliśmy wszystko, aby osiągnąć dobry wynik i ta presja była duża - mówi Adam Małysz w rozmowie z WP SportoweFakty.
Mniejsza swoboda
Igrzyska olimpijskie w Salt Lake City były specyficzne. Na każdym kroku dbano o ostrożność, a wszystko przez zamach na World Trade Center, który miał miejsce we wrześniu 2001 roku w Nowym Jorku. Jak podkreśla nasz rozmówca, nie można porównywać sytuacji z USA do obecnej, jaka spotyka olimpijczyków w Chinach.
ZOBACZ WIDEO: Paweł Wąsek pokonał tremę debiutanta. "To pokazuje, że jest w bardzo dobrej formie"
- Nie było takiej swobody jak na poprzednich olimpiadach. Mieliśmy sporo kontroli, takie obejmowały także samochody, które wjeżdżały do wioski olimpijskiej. Zespoły narodowe natomiast musiały zostawiać pojazdy na zewnątrz, a na wioskę przechodzić przez takie bramki jak na lotniskach. Oczywiście do tego dochodziła kontrola toreb i innych rzeczy. Mimo wszystko nie było to tak uciążliwe, jak jest teraz w Pekinie, gdzie zawodnicy codziennie mają przeprowadzane testy na COVID-19 i muszą się drżeć o to, czy wynik będzie negatywny - dodaje Małysz.
Rok przed igrzyskami Adam Małysz będąc w wielkiej formie wygrał próbę przedolimpijską na dużej skoczni w Salt Lake City. Gdy tuż przed imprezą czterolecia skoczkowie zapoznawali się także z mniejszym obiektem podczas treningów, to Polak nie miał problemów, aby się do niego dostosować. Wydawało się, że na normalnych skoczniach prezentuje się jeszcze lepiej niż na dużych.
- Zawsze, jeśli chodzi o mniejsze skocznie, to bardzo dobrze się na nich czułem. Szczególnie gdy miały specyficzny, stromy kąt rozbiegu, krótkie przejście i krótki próg. - podkreśla nasz rozmówca.
- Skocznie w Salt Lake City są położone bardzo wysoko. Jechaliśmy do USA wcześniej żeby się zaaklimatyzować. Gdy już przychodziło do treningów, czy też konkursów to na ostatnią chwilę jechaliśmy skocznię, aby aż tak bardzo nie odczuwać tej wysokości - dodaje Małysz.
Specyficzny dojazd do progu
Najgroźniejszym rywalem w walce o złoto miał być dla Małysza Sven Hannawald. Moc przed okresem olimpijskim pokazywali także Matti Hautameaki oraz Andreas Widhoelzl. "Orzeł z Wisły" miał plan, jak uzyskać przewagę nad konkurentami, a ważna w tej kwestii była pozycja dojazdowa do progu.
- Nie koncentrowałem się na rywalach, po prostu chciałem dobrze skakać i sięgnąć po medal. Moja pozycja dojazdowa była specyficzna i niektórzy się dziwili, jak z czegoś takiego można się odbić z progu. Przy dojeździe na próg miałem nisko położoną sylwetkę, co miało sprawić, że te odbicie będzie jeszcze mocniejsze dodatkowo także ze względu na to, że powietrze nie jest zbyt nośne na takich sporych wysokościach, z jakimi mieliśmy do czynienia w USA. Pech jednak chciał, że podczas konkursów mocniej wiało - wspomina Małysz.
Ostatecznie Polak złota nie zdobył, ale przywiózł do kraju dwa medale. Najpierw wywalczył brąz na skoczni normalnej, by później sięgnąć po srebro na dużym obiekcie. W obu konkursach niespodziewanie bezkonkurencyjny okazał się 20-letni Simon Ammann. Wielki rywal Małysza, Hannawald indywidualnie zdobył "tylko" srebro na mniejszej skoczni.
Słynny skok z pierwszej serii
Również z zawodów z tego obiektu pochodzi słynna anegdota dotycząca niskich not Adama Małysza w pierwszej serii. "Orzeł z Wisły" skoczył 98,5 metra, czyli pół metra dalej niż Simon Ammann, ale miał problem z poprawnym lądowaniem, co sprawiło, że sędziowie nisko ocenili jego skok. W końcowym rozrachunku miało to olbrzymi wpływ na wyniki, lecz najważniejsze było, że Małysz zdołał przy tych kłopotach wywalczyć brąz.
- Noriaki Kasai skacząc przede mną się przewrócił i w zeskoku powstały nierówności, których nie poprawiono. Jedna z moich nart się tam dostała i miałem problem, aby ustać ten skok. To była jedna z przyczyn, która spowodowała, że oceny za styl od sędziów były niższe i to oczywiście miało wpływ na wyniki konkursu - kończy Małysz.
Medale Adama Małysza w Salt Lake City były wydarzeniem przełomowym dla polskiego olimpizmu. Polska czekała bowiem na jakikolwiek medal olimpijski w sportach zimowych aż 30 lat od pamiętnego złota Wojciecha Fortuny w Sapporo. Małysz natomiast stanął na podium dwa razy, a kolejne dwa medale dołożył osiem lat później w Vancouver. Pokonywał go tylko Simon Ammann, ten który w Salt Lake City pogodził wielkich faworytów.
Czytaj także:
Dramatyczny bój o złoto. Młode wilki wygryzły starszyznę
W wieku 16 lat podbił świat. Ponad dwie dekady później musiał wystawić trofea na aukcję