Michał Podlewski: Długą przebyłeś drogę, zanim ponownie mogłeś przejąć pas mistrza świata kategorii WBC interim. Chyba Ci się to opłaciło?
Mateusz Masternak: Moją największą radością było to, że w ogóle mogę wrócić do rywalizacji o ten pas. W końcu to najbardziej prestiżowa federacja w boksie zawodowym, a ja go zdobyłem, drugi raz. Szkoda, że gdy wywalczyłem ten tytuł w październiku 2008 roku musiałem wyjechać z kraju. Na szczęście ten pas do mnie wrócił. Zresztą generalny sprawdzian przed tym pojedynkiem zdałem w katowickiej rywalizacji z Łukaszem Janikiem. Jak widać, wyciągnąłem po niej same pozytywne wnioski, które potrafiłem przełożyć na walkę z Jamesonem Bosticem.
Walka, jak na pojedynek o tytuł mistrza świata przystało, nie była jednak zbyt łatwa?
- Z boku mogło się wydawać, że miałem lekką przeprawę. Tymczasem Bostic to niezwykle niewygodny przeciwnik. Co więcej, jest mańkutem o piorunującym uderzeniu. Kilkakrotnie się o tym przekonałem. A zwycięstwo jest tym cenniejsze, że Bostic był niepokonany przez ostatnie cztery lata. Z rundy na rundę częstowałem go co raz mocniejszym lewym sierpowym, który dochodził celu. Wiedziałem wówczas, że muszę zadawać cios za ciosem w jedno miejsce. Jeżeli taka taktyka się sprawdza, trzeba bić dotąd, aż rywal padnie i zniechęci się go do dalszej walki. I mnie się to udało po siedmiu rundach.
I chociaż zakończyłeś pojedynek przed czasem, zapewne sporo z niej wyniosłeś?
- Z każdej walki wynosi się mnóstwo spostrzeżeń i nauki na przyszłość. Takiej walki, jak ta z Bosticem na pewno na długo nie zapomnę. A wyniesienie z niej samych pozytywów jest wręcz naturalne, bowiem Amerykanin to nie rywal, który wychodzi na ring, żeby się przewrócić. Chciał wygrać od początku do końca, dlatego zwycięstwo ma jeszcze słodszy smak.
Miejsca, w których zdobywa się mistrzowski pas, również na stałe zapisują się w pamięci. Zapewne więc Radom będzie Ci teraz znacznie bliższy?
- Tak się składa, że chociaż mieszkam obecnie we Wrocławiu, Radom nie jest mi obcym miastem. Wszak wywodzę się z sąsiedniego województwa i Radom bardzo często odwiedzałem w latach młodości. Kto by przypuszczał wówczas, że to właśnie tu ponownie zdobędę tak cenny pas.
Po gali w Radomiu nie mogłeś opędzić się od łowców autografów, kibiców i menedżerów. Czy na młodym człowieku taki szum wokół jego osoby może wywrzeć negatywny wpływ?
- Myślę, że raczej nie. Skoro zdobywa się tytuł mistrza świata, to trzeba się nastawić na to, że właśnie takich oznak popularności będzie mnóstwo. Mogę tylko zapewnić moich fanów, że "sodówka" do głowy mi nie uderzy. Przyjeżdżając tymczasem do Radomia miałem założenie, że jeżeli wygram, to zostawię tu po sobie dobre wrażenie. Dla sportowców bardzo ważne jest, jak w czyimś pokoju na ścianie wisi plakat z jego podobizną. Mam nadzieję, że w przyszłości młodzi chłopcy będą mieli okazję spoglądać na plakat z moim wizerunkiem, jako znanym bokserem.
Po Nowym Roku zapewne intensywność Twoich zajęć wzrośnie, bowiem chętnych do odebrania Ci pasa na pewno nie będzie brakować.
- Nikt mi nie obiecywał, że droga na szczyt będzie łatwa i przyjemna. Pokazała to zresztą walka z Bosticem, chociaż ten zawodnik plasuje się tuż za czołówką światową.
Rozglądałeś się już za rywalami, z którymi chciałbyś się zmierzyć, albo uniknąć batalii z nimi?
- Uważam, że obecni mistrzowie w kategorii wagowej, w której występuję, są w moim zasięgu. Jeżeli tylko nadarzy się taka okazja, na pewno przyjmę wyzwanie i stanę do walki o kolejny tytuł.
Kiedy więc obejrzymy Mateusza Masternaka, już jako obrońcę tytułu w kolejnej walce?
- W tej chwili chciałbym nieco odpocząć. Potem razem z moim menedżerem ustalimy termin kolejnego starcia. Myślę jednak, że nie będzie to wcześniej niż w marcu.