Wojciech Potocki: Mówi pan świetnie po polsku, lepiej niż inni sportowcy, którzy dostali polskie paszporty. Co jest trudniejsze, dźwiganie tych ogromnych ciężarów, czy nauka języka polskiego?
Arsen Kasabijew: Co prawda urodziłem się w Osetii, ale z nauką języka nie miałem żadnych problemów, ponieważ bardzo dobrze znam rosyjski (śmiech). To są przecież języki słowiańskie i dość podobne. Prawdę mówiąc uczyłem się polskiego może trzy miesiące, a po pół roku potrafiłem się dogadać. Może wtedy nie mówiłem tak świetnie jak teraz, ale mogłem spokojnie rozmawiać że znajomymi. A ciężary? To ciężka praca i ciągle się ich uczę (śmiech).
Co dla pana znaczy paszport z orzełkiem na okładce, który w każdej chwili można wyciągnąć z szuflady?
- Przez te prawie dziesięć lat pobytu u was bardzo pokochałem Polskę. Mam tu wielu przyjaciół, znajomych i naprawdę czuję się jak w swojej ojczyźnie. Co znaczy dla mnie paszport? Przede wszystkim to, że będę mógł już reprezentować polskie barwy na międzynarodowych zawodach. Mam nadzieję, że odwdzięczę się wynikami na pomoście. Pierwsza okazja będzie w kwietniu, podczas mistrzostwach Europy.
Nie boi się pan, że kibice nie zaakceptują pana w naszej reprezentacji?
- Cóż, wiadomo, że jestem Osetyńczykiem i do końca życia nim pozostanę. Po prostu urodziłem się w Osetii i tego się nie da zmienić. Muszę jednak powiedzieć, że w Polsce czuję się jak u siebie w domu i myślę, że kibice będą mnie traktować jak swojego zawodnika i "swojego człowieka".
Odwiedza pan od czasu do czasu Osetię?
- Nie. Od igrzysk olimpijskich w Pekinie nie byłem tam w ogóle. Wróciłem do Polski, a potem czekałem na decyzję pana prezydenta w mojej sprawie. Mam jednak nadzieję, że w tym roku, po sezonie uda mi się odwiedzić rodzinę i znajomych w Osetii.
Przyjechał pan do Polski sam? Jak to było?
- Może to dziwnie zabrzmi, ale tak. Miałem wtedy tylko 14 lat i bardzo chciałem zostać kimś w ciężarach. Zaprosił mnie do Ciechanowa ówczesny trener gruzińskiej kadry Iwan Grikurow, któremu bardzo dużo zawdzięczam. Prawdę mówiąc to on mnie wychował i on doprowadził mnie do dzisiejszych wyników. Nie skłamię jeśli powiem, że jest dla mnie ojcem, trenerem... wszystkim. Nadarza się okazja, by mu za wszystko co dla mnie zrobił bardzo podziękować.
Wcześniej startował pan w biało czerwonym stroju, tyle, że gruzińskim (flaga Gruzji to pięć czerwonych krzyży na białym tle - przyp. red.). Kolory się nie zmienią, ale może zmienią się miejsca. W Pekinie był pan czwarty, a to najgorsza lokata dla każdego sportowca. Nie dało się wskoczyć na podium?
- Co zrobić, taka dola sportowca (śmiech). Był to dla mnie szok, bo szykowałem się na medal, ale w sporcie nigdy nie możesz być pewny medalu. Nie każdy i nie zawsze może być mistrzem. Gdybym wtedy, w podrzucie, zaliczył 231 kilogramów byłbym pierwszy. Nie udało się i wróciłem bez medalu. Tak, teraz w Mińsku, kolor stroju pozostanie biało-czerwony, ale liczę, że medal będzie. Pierwszy mój medal dla Polski.
Ile panu brakuje do rekordów świata?
- Kilka kilogramów. To wydaje się niewiele, ale w podnoszeniu ciężarów każdy kilogram więcej to ogromna praca na treningach. W podrzucie będę "gonił" Szymona Kołeckiego, który podniósł 233 kilogramy, a w rwaniu Greka Kakiasvilisa. Mogę tylko obiecać, że będę się bardzo starał, bo oczywiście mam szanse, aby te wyniki pobić. Muszę jednak do sprawy podejść bardzo poważnie, bardzo mądrze i mam nadzieję, że niedługo będę któryś rekord miał.
Wspomniał pan o Szymonie Kołeckim. Dotychczas byliście rywalami z innych reprezentacji. Teraz zaczniecie sobie pomagać?
- Na pomoście będzie trwała rywalizacja, bo żaden z nas nie zamierza zmieniać kategorii wagowej. Do igrzysk olimpijskich zostały dwa lata, a to za krótki czas na eksperymenty że zmiana wagi.
Kołecki to uznana marka. Pomaga panu w jakiś sposób? A może patrzy na jak na konkurenta do medali, niezbyt przychylnie?
- Skądże, Szymon bardzo mnie wspierał przez cały czas kiedy czekałem na decyzje w sprawie obywatelstwa. Mogę powiedzieć, że traktował mnie jak przyjaciela, za co bardzo mu dziękuję. A jeśli chodzi o zawody, to na pomost wychodzisz sam i nikt ci nie pomoże. Jesteś tylko ty i sztanga. Dlatego będziemy teraz w jednej drużynie, ale na każdy z nas będzie się starał, aby pokonać drugiego. Mam nadzieję, że już niedługo staniemy razem na podium i przyniesiemy dużo radości naszym kibicom.
Jest pan lepszy w rwaniu czy podrzucie? Gdzie tkwią największe rezerwy?
- Idealny zawodnik powinien mieć oba boje bardzo dobrze. Ale nie każdy od razu jest silny i w rwaniu, i w podrzucie. Muszę przyznać, że jestem "podrzutowcem". W ostatnim okresie poprawiłem jednak bardzo rwanie. Niedługo powinno się wszystko wyrównać. Wtedy będę mocny tu, i tu.
Pierwszy poważny występ dla Polski czeka pana na początku kwietnia w Mińsku, gdzie odbędą się mistrzostwa Europy. Jak pan myśli, czy właśnie tam zagrają po raz pierwszy Mazurka Dąbrowskiego dla Arsena Kasabijewa?
- Nie powiem, że na to liczę, ale zapewniam, że zrobię wszystko, by wypaść jak najlepiej. To będzie mój debiut pod polską flagą i chciałbym go uczcić medalem.
A propos mazurka. Umie pan zaśpiewać Mazurka Dąbrowskiego?
- Umiem!