Marcin Frączak: Brązowy medal, jaki pani zdobyła w Vancouver w drużynie, w łyżwiarstwie szybkim na 2400 metrów, był jedną z największych sensacji w polskim sporcie w 2010 roku. Pani też tak to odebrała?
Luiza Złotkowska : Słyszałam, że ludzie, którzy nie oglądali na żywo zawodów, gdy się później dowiedzieli, nie bardzo mogli w to uwierzyć. Wiem z kolei, że ci co oglądali, z niedowierzaniem patrzyli w ekran telewizora. Pewnie gdyby powstała klasyfikacja największych sportowych niespodzianek w polskim sporcie w tym roku, to prawdopodobnie zgarnęłybyśmy nagrodę za pierwsze miejsce.
Czy ten medal zmienił coś w pani życiu?
- Nie, choć nie zaprzeczę, że jak to się potocznie mówi, jest więcej szumu wokół nas, wokół naszej dyscypliny. Mam nadzieję, że ten medal spowoduje, że w Polsce powstanie w końcu z prawdziwego zdarzenia infrastruktura do trenowania, abyśmy nie musiały tyle przebywać na zagranicznych torach.
Może po wywalczeniu medalu sponsorzy zaczęli się bardziej garnąć do pani dyscypliny?
- Jeden medal czy jedna jaskółka wiosny nie czyni. Musimy czekać na lepsze wyniki, na kolejne sukcesy. Może wtedy się coś zmieni.
W tym sezonie jest wiele poważnych imprez. Są mistrzostwa Europy, mistrzostwa świata w wieloboju, czy mistrzostwa świata na dystansach, do tego dochodzi jeszcze Puchar Świata. Co dla pani jest priorytetem?
- Na pewno bardzo istotne są starty w Pucharze Świata, ale jednak najważniejsze będą styczniowe mistrzostwa Europy, które odbędą się we Włoszech. Tam chciałabym się szczególnie dobrze zaprezentować.
Na co pani liczy na mistrzostwach Europy?
- Chciałabym, w którymś z wyścigów uplasować się na miejscach 1-8. Tak po cichu na to liczę.
W przygotowaniach do sezonu nie obyło się bez komplikacji. Musiała pani leczyć złamanie kości jarzmowej. Jak pani się obecnie czuje?
- Już dobrze, choć straciłam trochę czasu w wyniku kłopotów zdrowotnych. Przez miesiąc byłam wyłączona z treningów, które tak na dobrą sprawę rozpoczęłam dopiero w drugiej połowie lipca.
Jak doszło do złamania kości jarzmowej?
- Kontuzję odniosłam na krakowskich Błoniach, podczas treningu na rolkach. Zderzyłam się z rowerzystą. Pamiątka z tego zdarzenie, to płytka tytaniczna w policzku, z którą będę musiała brać udział w zawodach już do końca życia. Całe szczęście, że jest ona w środku, więc jej nie widać.
Łyżwiarstwo szybkie, to też wyścigi na krótkim torze. Jak dużą konkurencją są one dla profesji, którą się pani zajmuje?
- Odpowiem pytaniem na pytanie. Czy kibicom podobały się wyścigi drużynowe z naszym udziałem w Vancouver? Jeśli tak, to chyba powinni zostać przy długim torze.
Zdecydowałaby się pani kiedyś wystartować na krótkim torze?
- Oczywiście, mam łyżwy do jazdy na torze krótkim. Czasami nawet na zgrupowaniach trenujemy jazdę na tego typu torze, ale traktujemy to jako uzupełnienie treningu. Czy zdecydowałabym się kiedyś wystartować w zawodach na takim torze? Raczej nie.