Jakbym miał siedmiu rywali - rozmowa z prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Piotrem Nurowskim

 / Znicz
/ Znicz

Działacze Polskiego Komitetu Olimpijskiego odliczają już godziny dzielące ich od Walnego Zgromadzenia Delegatów i wyborów nowego prezesa. Piotr Nurowski, dotychczasowy szef PKOl, w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl ocenił kończąca się kadencję. - Plusy przeważały - powiedział i przyznał, że po pekińskich doświadczeniach, już nigdy nie będzie próbował bawić się w "Komisję Planowania Medali". Mimo, że jest jedynym kandydatem na prezesa, przygotowuje program tak, jakby walczył z... siedmioma kontrkandydatami.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: W najbliższą sobotę, 4 kwietnia odbędzie się Walne Zgromadzenie Delegatów PKOl. Będzie to zarazem podsumowanie czteroletniego okresu pana prezesury. Jak pan ocenia ten czas?

Piotr Nurowski: Istotnie, Walne Zgromadzenie PKOl jest zawsze ważnym wydarzeniem dla całego ruchu olimpijskiego. Gdybym miał szybko zbilansować plusy i minusy to trzeba by powiedzieć, że tych pierwszych było więcej. Muszę jednak zastrzec, że była to moja pierwsza kadencja na stanowisku prezesa. Ktoś może powiedzieć, że to aż cztery lata, ale ja mówię - tylko cztery lata.

Co w takim razie udało się panu w tym czteroleciu zrealizować?

- Udało mi się wokół Komitetu Olimpijskiego zintegrować ludzi różnych dyscyplin, różnych dziedzin i to jest najważniejsze Jestem też bardzo zadowolony, że do współpracy namówiłem moje dwie "ręce", czyli medalistów olimpijskich: Adama Krzesińskiego i Kajetana Broniewskiego. Pierwszy jest Sekretarzem Generalnym i moją prawą ręką, a drugi to Dyrektor sportowy czyli moja lewa ręka (śmiech). Niezwykle ważne jest też pozyskanie, mimo trudnych czasów, partnerów finansowych. Dzięki naszym sponsorom możemy naszym medalistom przekazywać wysokie nagrody pieniężne, a młodym nadziejom fundować całkiem przyzwoite stypendia olimpijskie. Co jeszcze? Rozmawiamy w bardzo nowoczesnym budynku, który z początku budził wiele kontrowersji, a dziś jest nasza wizytówką. Ważne jest jednak to, że wspólnie z kolegami udało się tak wykorzystać powierzchnię, iż dochody z wynajmu sal pokrywają w pełni niemałe koszty utrzymania obiektu i dodatkowo przynoszą, co roku, kilkaset tysięcy zysku. No i jeszcze jedno. W ostatnim okresie, szczególnie po zmianie rządu, nawiązaliśmy bardzo udaną współpracę z Ministerstwem Sportu. Co prawda PKOl bezpośrednio nie finansował przygotowań sportowców, ale dzięki dobrej atmosferze udało się wiele problemów załatwić.

Były plusy, czas przejść do minusów. Czego nie udało się panu zrealizować?

- Ha, też trochę tego jest. Za największą porażkę - mam nadzieję, że to się zmieni - należy chyba uznać to, że nie staliśmy się prawdziwym, liczącym się partnerem pozarządowym. Nie jesteśmy,"sumienia polskiego sportu".

PKOl skupia prawie wszystkie związki sportowe.

-To prawda. Naszymi liderami są prezesi związków, tyle tylko, że to osoby bardzo zajęte i często ważniejszą sprawą jest dla nich macierzysty związek, niż Komitet Olimpijski. Uważam, że w kolejnej kadencji trzeba ostro popracować nad zmianą pozycji PKOl w polskim sporcie. Ona musi być znacznie wyższa. Jest jeszcze jedna niezałatwiona sprawa. Nie udało nam się ożywić regionalnych struktur olimpijskich. Są tu bardzo prężnie działające Rady Olimpijskie, na Podlasiu, w Łodzi czy województwie zachodniopomorskim, ale o innych po prostu nic nie słychać.

A jeśli chodzi o finanse. Jest pan zadowolony?

- Tu nigdy nie będę zadowolony. Musimy w dużo większym niż dotychczas stopniu szukać pieniędzy budżetowych dla utalentowanej młodzieży. Medaliści olimpijscy zawsze sobie dadzą radę, bo mają sponsorów, wysokie stypendia, dochody z akcji reklamowych. My musimy znaleźć pieniądze dla takich talentów jak Ola Dawidowicz, dziesiąta w kolarskim wyścigu górskim w Pekinie czy młociarka Anita Włodarczyk, która już niedługo powinna zastąpić naszą wspaniałą, przedwcześnie zmarłą Kamilę Skolimowską. Jest też Artur Noga, piaty na 110 metrów przez płotki w Pekinie. Tym i wielu innym talentom trzeba pomóc także finansowo.

Skoro mówimy o ostatniej olimpiadzie. Uciekł pan tam spod topora, a stołek prezesa uratowały panu dwie młode kajakarki.

- A, znowu chodzi o te nieszczęsne medale (śmiech). Już nigdy tego błędu nie powtórzę i nie będę deklarował ile to medali zdobędziemy. W końcu Komitet Olimpijski, nie jest "Komisją Planowania Medali" (śmiech). Przed wyjazdem naszej ekipy zastosowałem, jak się okazało, bardzo nieudany zabieg socjotechniczny. Mówiąc o minimum dziesięciu krążkach i ewentualnej dymisji chciałem zdjąć trochę presji z zawodników i działaczy związkowych. Media oczywiście to podchwyciły, no i zaczęło się liczenie. Prawdę mówiąc byłem przekonany, że tych medali zdobędziemy więcej. Może 14, może 15, ale kto mógł przypuszczać, że bez medalowego dorobku wrócą pływacy, żeglarze, że kajakarze tylko raz staną na podium. Bardzo liczyłem na medal w grach zespołowych. Myślałem sobie tak: - jak nie piłkarze ręczni to siatkarze, ktoś musi stanąć na podium. Dostałem nauczkę i nie będę żadnych wróżb, ani przepowiedni ogłaszał (śmiech).

Kolejne igrzyska już za rok w Vancouver.

- Bardzo nas wszystkich cieszą ostatnie fantastyczne sukcesy Justyny Kowalczyk. Tym bardziej, że kiedy na początku kariery była zdyskwalifikowana, to tylko PKOl bardzo jej pomagał. Ministerstwo nie mogło, związek też, bo nie pozwalały na to przepisy, więc został Komitet Olimpijski. Dziś mamy ogromną satysfakcję, że Justyna jest najlepszą narciarką świata! Myślę, że Tomek Sikora też coś dołoży, ale największym moim marzeniem jest medal naszej drużyny skoczków. Bardzo bym chciał, aby Łukaszowi Kruczkowi udało się odpowiednio przygotować podopiecznych. No i wierzę, że Adam Małysz zakończy karierę jakimś pięknym akcentem. Nigdy nie byliśmy potęgą w sportach zimowych, a tu proszę – możemy powalczyć o dobrych parę medali.

Kryzys finansowy i gospodarczy coraz bardziej uderza w sport. Co pan sadzi o nowych zasadach finansowania forsowanych przez ministerstwo Nie wszyscy się z nimi zgadzają.

- Ja, ze zrozumiałych względów, będę zawsze popierał priorytet sportów olimpijskich. Jestem jednak wielkim przeciwnikiem dyskryminacji dyscyplin mniej popularnych, które ktoś nazwał ostatnio niszowymi. Będę bardzo ostro walczył o pieniądze dla tych słabszych, takich jak badmintoniści, łucznicy czy łyżwiarze szybcy. To im trzeba bardziej pomagać niż piłkarzom, czy siatkarzom. Dlatego jestem przeciwny zapisom, które dyskryminują jedne dyscypliny kosztem innych.

Na koniec naszej rozmowy wróćmy do zbliżającego się Walnego Zgromadzenia Wyborczego PKOl. Przejrzałem listę kandydatów na prezesa i z zaskoczeniem stwierdziłem, że jest tylko jeden - Piotr Nurowski.

- Co ja mam odpowiedzieć. Myśmy wszystkich kilkakrotnie zawiadamiali, było trzy miesiące by zgłaszać kandydatów. Mnie zgłosiło 21 związków sportowych i z tego się cieszę, chociaż wolałbym mieć kontrkandydata, bo tak powinno być w demokracji. Mówię to bez cienia kokieterii, ale przy okazji zapewniam wszystkich, że szykuję się do tego zjazdu tak jakbym miał co najmniej siedmiu rywali. Mój program przygotowuję i konsultuję z całym środowiskiem i wcale nie jestem pewien wyboru. Mimo, że jest jeden kandydat, to podlega on przecież wszystkim procedurom wyborczym.

Komentarze (0)