Na początku warto przyjrzeć się jednak dwóm postaciom, które chociaż bil do łuz nie wbijały, ale za to je wyciągały. Mowa o Michaeli Tabb i Alanie Chamberlainie. Zacznijmy oczywiście od pierwszej z nich, która jako pierwsza kobieta w historii snookera sędziowała finałowy mecz w hali w Crucible. Od 2001 roku, kiedy rozpoczęła swoją przygodę właśnie z tym zawodem wykazała się niezwykłą znajomością przepisów i odpowiednią ilością talentu, o czym mogliśmy się przekonać w finale prestiżowego Welsh Open w 2007 roku, czy nie tak dawno rozegranym turnieju w Chinach. Jest ona z pewnością barwną postacią w świecie tego sportu, a jej sukces zasługuje na uznanie. Nieco inaczej sprawa ma się, co do Chamberlaina. Anglik zasłynął jednak innym sposobem, który wzbudził wiele kontrowersji. Najbardziej podczas spotkania późniejszego triumfatora z Markem Allenem, kiedy odmówił zawodnikowi wyczyszczenia czerwonej bili, a ponadto nie zgodził się na powtórkę, po czym obaj odeszli od stołu.
Teraz już możemy przejść do samych uczestników. Największym zaskoczeniem i sensacją zmagań w Sheffield było odpadnięcie już w drugiej rundzie Ronniego O’Sullivana. Oczekiwania, które jak na obrońcę tytułu przystało były jak zwykle maksymalne nie zostały spełnione. Numer jeden światowego rankingu wydaje się, iż przegrał na życzenie, gdyż za bardzo zlekceważył swojego rywala.
Poza tym należy odnotować zdecydowaną dominację Szkotów, którzy aż w trzyosobowym składzie awansowali do najlepszej ósemki. Oczywiście najbardziej pozytywne wrażenie zrobił Higgins, który nie bez powodu został okrzyknięty specjalistą od końcówek. Doświadczony snookerzysta swój trzeci mistrzowski tytuł w karierze zdobył głównie dzięki wspaniałej woli walki, ale przede wszystkim niesamowitej odporności psychicznej.
Mimo to na słowa pochwały zasługuje jeszcze co najmniej trzech panów. Finalista - Shaun Murphy, który z godnością przyjął porażkę i w pełni uznał wyższość przeciwnika, ale zasugerował również, że nie brakuje mu motywacji do tego, aby jego nazwisko ponownie pojawiło się na trofeum. Drugim z nich jest bardzo sympatyczny reprezentant Australii - Neil Robertson. Popularny "Robo" został pierwszym od 1982 roku przedstawicielem swojej nacji, który wystąpił w półfinale mistrzostw globu. Nie ulega wątpliwości, że "Kangur" przyjechał do Anglii świetnie przygotowany, co udowodnił odprawiając z kwitkiem między innymi drugiego w rankingu - Stephena Maguire’a, a wcześniej żadnych szans nie dał Davisowi i Carterowi. Zawodnik z Antypodów nie miał żadnych respektów, grając także z Murphym. W tym meczu skazany już był dawno na pożarcie, ale szybko odrobił siedem frejmów z rzędu, doprowadzając tym samym do wyrównania. Robertson nie krył radości z wygrywanych partii, a szczególnie tych ćwierćfinałowych, czym zyskał sympatię i uznanie w oczach widzów.
Wielkiej sztuki dokonał także Stephen Hendry, który jako jedyny wbił maksymalnego brejka, dzięki czemu zarobił aż 157. tysięcy funtów. Szkot perfekcyjne czyszczenie stołu dokonał w siódmym frejmie swojego ostatniego pojedynku po raz dziewiąty w dotychczasowej karierze.