Hangar firmy Plastex przy Kanale Żerańskim stanął w płomieniach na początku kwietnia tego roku. Ryszard Seruga miał wtedy urodziny, kończył 72 lata. To czterokrotny medalista mistrzostw świata w latach 1975-81 (jedno złoto) w kajakarstwie górskim i uczestnik igrzysk w Monachium w 1972 roku. Po karierze postanowił produkować łodzie i przez następne trzydzieści lat dostarczał je najlepszym zawodnikom na świecie.
Znalazł tylko jeden medal
To nie był zwykły pożar. Do późnych godzin nocnych hangar na Żeraniu gasiło ponad 20 jednostek straży pożarnej. Seruga patrzył, jak płonie dorobek jego życia. Miejsce, w którym zostawił całe swoje serce.
Teraz, pięć miesięcy po tragedii, Seruga opowiada nam, jak zdołał wrócić do biznesu. - Przez pierwsze dni po akcji gaśniczej ratowaliśmy, co się dało. Sprawdzaliśmy, co nadaje się do użytku. Zaczęliśmy intensywne poszukiwanie nowego miejsca, by na nowo rozpocząć produkcję. W obrębie Warszawy są głównie magazyny, jednak nieprzygotowane do tego typu działalności. Znaleźliśmy obiekt w Nieporęcie, na początku Kanału Żerańskiego. Czuwała nad nami opatrzność - mówi Seruga.
ZOBACZ WIDEO: Polak wspomina koszmar z Rosji. "Strzykawką wyciągali mi krew z oka"
Pierwsze dni po pożarze nie zapowiadały szczęśliwego zakończenia. Seruga chodził po kałużach ciemnych od sadzy i pianie z gaśnic, w czarnych okularach. Ocierał łzy. Nie mógł uwierzyć, że firma, którą założył w 1989 roku, nagle zniknęła. W środku hangaru były łodzie przygotowane do transportu do Kanady, liczne dokumenty, domowa biblioteka, ale również wiele dyplomów i medali.
- Trzeciego dnia poszedłem na to pogorzelisko. Zaczepiłem nogą o kawałek drutu z instalacji i urwałem sobie ścięgno Achillesa. Trafiłem na stół operacyjny, na trzy miesiące założyli mi ortezę - opowiada nam.
- Odnalazłem tylko jeden medal: za trzecie miejsce w mistrzostwach świata w Skopje z 1975 roku. Był cały okopcony, w brei, w błocie i pianie gaśniczej. Próbowaliśmy te zgliszcza przesiewać, ale nie chciałem narażać ludzi. Coś się mogło oberwać i zrobić komuś krzywdę. Najbardziej szkoda mi numeru startowego z igrzysk olimpijskich z Monachium. Wisiał na ścianie, oprawiony. Dyplom z olimpiady za piąte miejsce też przepadł - komentuje.
To dlatego wybuchł pożar
Dla Ryszarda Serugi to coś więcej niż biznes. - Na naszych łodziach pierwszy medal olimpijski zdobył Piotr Markiewicz w Atlancie w 1996 roku. Przywiózł do kraju brąz. A później już poszło - komentuje. - Od igrzysk w Atlancie wracaliśmy z medalami z każdej olimpiady - oczywiście jako firma produkcyjna. W Sydney w 2000 roku na naszym sprzęcie wywalczono ponad 20 medali - uzupełnia. - A na ostatnich igrzyskach w Paryżu Chińczycy zdobyli złote medale w naszej łodzi. Oni kupują od nas kajaki, mimo że mają u siebie kopie. Wolą jednak oryginalne - dodaje.
Chińska drużyna przybyła do Warszawy po ostatnich igrzyskach, by odwiedzić Serugę i upamiętnić sukces wspólnym zdjęciem na tle firmy. Polacy i Portugalczycy to najwięksi dostawcy tego typu sprzętu na świecie.
Po tygodniach dochodzenia Seruga poznał przyczynę pożaru. - Wszystko przez usterkę elektryczną. Tak orzekli biegli na podstawie badań i zapisu naszych kamer wewnętrznych. Zrobiło się zwarcie, mocna awaria w głównym przewodzie zasilającym, w szafie rozdzielczej. Weryfikacja trochę zajęła. Ubezpieczyciel i policja sprawdzali, czy nie doszło do "dywersji" - mówi.
Nasz rozmówca zwraca uwagę, że większe wsparcie otrzymał spoza Polski. - Dostaliśmy mnóstwo wiadomości, a także oferty pomocy finansowej, między innymi z Japonii, Australii czy Kanady. Co ciekawe, więcej wsparcia otrzymaliśmy z zewnątrz, niż ze środka, z kraju - zaskakuje. - Świat był zaskoczony, że odbudowaliśmy się jak Feniks z popiołów - dodaje.
Stał się cud
Seruga mówił w kwietniu, że stanie się cud, jeżeli ruszą z produkcją pod koniec roku. Olimpijczyk tłumaczy, jak udało się odbudować firmę i wrócić na rynek znacznie wcześniej.
To głównie ręczna produkcja. W środku były mikronarzędzia, polerki, wiertarki, drobny sprzęt mechaniczny. Spaliła się frezarka, nowa maszyna na siedem i pół metra. Kosztowała prawie pół miliona złotych.
- Elektronarzędzia można kupić. Najtrudniejszą rzeczą było odbudowanie pieca kompozytowego. Załoga bardzo się zmobilizowała, nie odszedł żaden pracownik, nikt się nie wyłamał. Syn Łukasz kierował całą akcją odbudowy i produkcję rozpoczęliśmy już w połowie czerwca. Obsłużyliśmy wszystkie zawody Pucharu Świata: mistrzostwa Europy, świata - komentuje.
- Nie chcieliśmy wypaść z rynku, bo nieobecny przegrywa. Ale już wszystko gra. Codziennie produkujemy nowe łodzie - dodaje.
Miliony złotych spalone
Na pytanie o straty, Seruga tylko gorzko się śmieje. Pojedynczy kajak to kwota między 3-9 tysięcy euro. - A z dymem poszło ponad 250 łodzi sportowych, gotowych do wyeksportowania. Przecież następnego dnia po pożarze mieliśmy wysłać kajaki do Kanady - przypomina. - Z dymem poszły miliony - uzupełnia.
- Ale mogło więcej: 30 lat pracy, budowania firmy, miłość i pasja, którą wkładamy w tworzenie łodzi - szuka pozytywów. - Najważniejsze, że jesteśmy cali i zdrowi. Fabryka funkcjonuje, nasze serce nadal bije - kończy Ryszard Seruga.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty