"Nie poprawiam Najwyższego". Marek Piotrowski - największy polski wojownik

Jego życie to gotowy scenariusz na film. Przed laty Marek Piotrowski pojechał do USA i tam jedną po drugiej rozbił największe gwiazdy kick-boxingu. Potem wszystko zaczęło się psuć. Dziś wciąż walczy, o mistrzostwo świata w formule powrót do zdrowia.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Marek Piotrowski ze swoimi trofeami Newspix / Maciej Gillert / Marek Piotrowski ze swoimi trofeami

Na przełomie lat 80. i 90., gdy kick-boxing przeżywał swoją złotą erę i zdaniem wielu miał prześcignąć boks, Piotrowski toczył epickie boje z najlepszymi na świecie. I wygrywał je. Gdy nastolatkowie z wypiekami na twarzy oglądali na kasetach wideo filmy z Jean-Claude'em Van Damme'em, gdy emocjonowali się jego fikcyjnym pojedynkiem ze straszliwym Tong Po, postacią z realnego świata, która najbardziej działała na ich wyobraźnię, był właśnie walczący w USA Polak. I pal sześć, że w kraju jego walk nijak nie dało się obejrzeć.

Dziś bohater sprzed lat żyje na uboczu, zmaga się z poważną chorobą. Bardzo rzadko pokazuje się publicznie, wyjątek zrobił w ostatnią sobotę - na gali DSF Kickboxing Challenge w warszawskiej restauracji Champions.

Na gali uhonorowano największe gwiazdy w historii polskiego kick-boxingu, poza legendarnym "Punisherem" m.in. Przemysława Saletę, Agnieszkę Rylik, Iwonę Guzowską, Roberta Złotkowskiego czy Marcina Różalskiego. Największe brawa dostał jednak Piotrowski. Mistrzowski pas otrzymany z rąk prezesa DSF Sławomira Duby i owacja na stojąco od kibiców wzbudziły u niego wzruszenie.

Kiedyś kochany i podziwiany, teraz poza światem sportów walki jest postacią zapomnianą. A to przecież postać wielkiego formatu, ktoś, komu nasza pamięć się należy. Sportowiec, który wszedł na szczyt, ale potrafił zachować pokorę. Człowiek, który dużo od życia dostał, ale i dużo mu zabrano. Kiedyś bił się z herosami kick-boxingu w formule full-contact. Teraz walczy w formule powrót do zdrowia.
Marek Piotrowski w czasie benefisu gwiazd kick-boxingu na gali DSF Challenge 12 (DSF Challenge) Marek Piotrowski w czasie benefisu gwiazd kick-boxingu na gali DSF Challenge 12 (DSF Challenge)
Wszyscy chcieli być jak on

- Nigdy nie walczyłem z przeciwnikiem o tak wielkiej sile umysłu - wyznał Rob Kaman, jeden z jego wielkich rywali. Znakomity trener boksu Sam Colonna powiedział, że Piotrowski to najbardziej zdeterminowany zawodnik, jakiego w swoim życiu spotkał. Ceniony dziennikarz Janusz Pindera mówi, że w ringu był jak wicher, który zmiatał ze swojej drogi wszystkie przeszkody.

- Marek ma dziewięć tytułów mistrza świata, a jak teraz pytam swoich młodych podopiecznych czy wiedzą, kto to jest, większość z nich odpowiada, że nie wie. Mówię im wtedy, żeby obejrzeli film "Wojownik" i przeczytali książkę "Kickbokser". Powinni wiedzieć, że od tego człowieka tak naprawdę zaczął się polski kick-boxing - mówi nam Robert Złotkowski, był mistrz świata w tym sporcie, obecnie trener czołowych polskich zawodników MMA. - Jak ja zaczynałem treningi w 1988 roku, na sali było 180 osób. I wszyscy chcieli być jak Marek Piotrowski.

Reklama na przystanku

Piotrowski zaczynał od jiu-jitsu i karate kyokushin. Rozpoczął treningi jeszcze zanim w naszych kinach pojawiło się "Wejście smoka" i Bruce Lee zachwycił młodych Polaków. Po kilku latach miał już na koncie pierwsze sukcesy, ale i lekki przesyt karate. Któregoś razu, a był to rok 1985, zobaczył na przystanku reklamę zajęć kickbokserskich. I postanowił spróbować. Przez kolejne lata to właśnie w kick-boxingu pokazywał światu swój niewiarygodny wręcz instynkt walki.

- Pamiętam mój pierwszy kontakt z Markiem. Tydzień przed wylotem polskiej ekipy na mistrzostwa świata do Monachium w 1987 roku poszedłem na jej trening na warszawski AWF. Zobaczyłem wysokiego, obciętego na jeża gościa, który uderzał w worek treningowy. Biła od niego charyzma. Nigdy wcześniej go nie spotkałem, więc zapytałem trenera Andrzeja Palacza, kto to jest. Usłyszałem, że to kandydat na zwycięzcę - wspomina Janusz Pindera, dziennikarz "Rzeczpospolitej" i Polsatu Sport, znawca sportów walki.

Piotrowski stawiał sprawę jasno - do Niemiec jechał po złoty medal. I ze złotym medalem wrócił. Pindera opowiada, że w ringu był wtedy jak taran. Choć zawody rozgrywano w formule amatorskiej, wszystkie swoje cztery walki wygrał przed czasem. Walczył tak, jakby jakaś tajemnicza siła kazała mu przeć do przodu bez chwili wytchnienia, atakować, zadawać ciosy, przytłaczać przeciwnika i odbierać mu nadzieję.

Było jasne, że wojownik o takim talencie i umiejętnościach, na dodatek tytan pracy, musi bić się z najlepszymi na świecie. A ci bili się za oceanem.

Amerykański sen

Kiedy w przeprowadzonym w samolocie z Monachium do Budapesztu wywiadzie Piotrowski powiedział Pinderze, że potrzebuje roku, żeby wygrywać ze wszystkimi zawodowymi mistrzami świata, zabrzmiało to jak zwykła przechwałka. Przechwałką jednak nie było, co udowodnił po wyjeździe do USA.

Pojechał tam "na wariata", w kieszeni miał 70 dolarów. - Mam ręce i nogi, po co więcej - powiedział przed wylotem skonfundowanej urzędniczce w amerykańskiej ambasadzie. 18 sierpnia 1988 roku ze łzami w oczach pożegnał się z matką na lotnisku Okęcie. Powiedział jej na pożegnanie, że będzie mistrzem świata zawodowców.

Bez planu, sparingpartnerów, miejsca do treningów, ale z olbrzymią wolą wygrywania - tak wyglądały początki Piotrowskiego w Chicago. Pierwszą walkę stoczył w zastępstwie kontuzjowanego zawodnika. Bob Handegan, dziewiąty zawodnik światowego rankingu, myślał pewnie, że łatwo wygra z wyciągniętym znikąd młokosem i udanie wróci na ring po kontuzji kolana. Okrutnie się pomylił. Polak wygrał przez nokaut w czwartej rundzie. O tym, że bił się z rywalem z samego topu, dowiedział się dopiero po walce.

Nawet gdyby wiedział wcześniej, niczego by to nie zmieniło. - Dla Marka nie było dobierania sobie rywali. Jeśli ktoś był teoretycznie lepszy, miał wyższą pozycję, to Marek chciał się z nim bić i go pokonać. To było najważniejsze. Nie zastanawiał się nad pieniędzmi i skutkami. Za wszelką cenę chciał wygrać - opisuje Piotrowskiego Andrzej Janisz, dziennikarz Polskiego Radia i komentator gal KSW. Jeden z tych, którzy blisko 30 lat temu z zapartym tchem śledzili karierę "Punishera".

Kolejny przeciwnik, Neil Singelton, na tej samej liście co Handegan zajmował ósme miejsce. Straszono, że nie da Polakowi szans. Wytrzymał cztery rundy. Po tym zwycięstwie Piotrowski sam wskoczył na 7. miejsce w rankingu kickbokserów. A że zawsze chciał się bić z tymi, których ceniono wyżej, w marcu 1989 roku stanął w ringu naprzeciw numeru trzy, Lowella Nasha. Wygrał przez techniczny nokaut w 6. rundzie. Dwa miesiące później z Larrym McFaddenem stoczył pierwszą w USA walkę na pełnym dystansie dziesięciu rund, ale i tym razem wygrał.
Marek Piotrowski z pasami mistrza świata w kick-boxingu (Przegląd Sportowy/Newspix.pl) Marek Piotrowski z pasami mistrza świata w kick-boxingu (Przegląd Sportowy/Newspix.pl)
Najlepszy z najlepszych

Cztery kolejne efektowne zwycięstwa sprawiły, że Piotrowskiego pokochała Chicagowska polonia, a organizacja PKC dała mu szansę walki o tytuł mistrza Stanów Zjednoczonych.

W starciu z Rickym Roufusem fachowcy stawiali Polaka na straconej pozycji. "The Jet" był złotym chłopcem amerykańskiego kick-boxingu. Już w wieku 22 lat prawdziwą gwiazdą i postacią z pierwszych stron branżowych gazet, idolem zakochanych w sportach walki nastolatków. Miał bilans 31-0, tytuł mistrza Ameryki i dwa tytuły mistrza świata. Walczył spektakularnie, w ringu dawał prawdziwe show. Jego przewaga techniczna nad Piotrowskim miała być zwyczajnie zbyt duża.

19 sierpnia 1989 roku w Chicago "The Jet" tańczył w ringu, swoją kapitalną techniką, finezją, pokazywał, że jest artystą sportów walki. Piotrowski bez przerwy atakował, ścigał przeciwnika po ringu, chciał odebrać mu wolę walki, której sam nigdy nie tracił. Na Roufusa nacierał przez pełne dziesięć rund i wygrał jednogłośnie na punkty. Miejscowi Polacy, którzy tłumnie przychodzili na walki swojego ulubieńca, jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu odśpiewali mu gromkie "sto lat".

To właśnie wtedy Piotrowski dorobił się przydomku "Punisher". Wymyślił go jego trener Kevin McClinton, który był miłośnikiem komiksów. Polski podopieczny przypominał mu właśnie tego nieustępliwego i nieustraszonego w walce ze swoimi przeciwnikami bohatera.

Po odprawieniu Roufusa, co nie udało się nikomu przed nim, w świecie sportów walki każdy dobrze już wiedział, kim jest Piotrowski. Szybko pojawiła się kolejna niezwykle ciekawa propozycja - walka o mistrzostwo świata zawodowców federacji ISKA, PKC i FFKA z legendarnym Donem "Smokiem" Wilsonem.

Wilson, wówczas już 35-letni, był postacią wykraczającą daleko poza sport. Nie tylko bardzo utytułowanym kickbokserem, ale i gwiazdą kina akcji klasy B, przede wszystkim kultowej "Krwawej pięści" (która w kolejnych latach doczekała się aż siedmiu kontynuacji). Za Wilsonem do Chicago przyleciały z Los Angeles gwiazdy Hollywood. I obejrzały porażkę swojego kolegi po fachu.

To było dwanaście rundy wypełnionych najwyższym kunsztem, pełnych akcji rodem z zyskujących coraz większą popularność komputerowych bijatyk, na przykład ze "Street Fightera". Piotrowski jak zwykle nacierał na rywala jak taran. "Smok" robił co mógł, ale nieznacznie przegrywał kolejne rundy. Przegrał też całą walkę, ale po ogłoszeniu werdyktu zachował się z wielką klasą. Podniósł do góry rękę Polaka i pocałował go. Polscy kibice po raz kolejny mieli okazję do zaśpiewania "sto lat" swojemu idolowi. A on sam dotrzymał słowa, danego matce na Okęciu niespełna półtora roku wcześniej.

Polska żyła wówczas sukcesami Piotrowskiego, choć nikt w kraju nie widział jego walk. Nie było transmisji na żywo, żaden z dziennikarzy nie jeździł do Stanów na pojedynki "Punishera". Kibicom musiały wystarczyć relacje w radiu i prasie, oparte na telefonicznych rozmowach. Czasem można było zobaczyć kilkusekundowe urywki walk w programach informacyjnych. Robert Złotkowski oglądał je właśnie po to, żeby zobaczyć choć kilka kopnięć swojego idola.

Potęga sukcesu, amerykańskiego snu młodego chłopaka z Dębego Wielkiego, była jednak urzekająca. W 1989 roku w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" Piotrowski przegrał tylko z kolarzem Joachimem Halupczokiem. Rok później kibice oddali więcej głosów jedynie na wybitną maratonkę Wandę Panfil-Gonzalez.

Hogan krzyczał w próżnię

W kwietniu 1990 roku polski "Punisher" po raz pierwszy poleciał walczyć poza Chicago - do Hollywood. Tam zetknął się z wypełniającym "fabrykę snów" blichtrem. - Chuck Norris, Charlie Sheen czy Hulk Hogan - z każdym można pogadać, każdy coś o Piotrowskim słyszał - oj, byłem dumny - wspominał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

W pojedynku o mistrzostwo interkontynentalne organizacji KICK przez siedem rund jak chciał ustawiał niepokonanego od 1982 roku Boba Thurmana. Okrzyki Hogana, który kazał Thurmanowi wysłać Piotrowskiego z powrotem do Polski, trafiały w próżnię. Amerykanin padł w siódmej rundzie.

Po Hollywood przyszedł czas na kolejną amerykańską świątynię rozrywki - Las Vegas. Tam, znów w obecności wielu gwiazd show biznesu, "Punisher" w cztery rundy rozprawił się z Tommym Richardsonem. Jeszcze jeden efektowny triumf i jeszcze więcej sławy. Wszystko wskazywało na to, że lata 90. będą należeć do Marka Piotrowskiego.

"Smok" Wilson, który bardzo Piotrowskiego polubił, zaproponował mu nawet niewielką rolę w jednym ze swoich filmów. Kariera polskiego wojownika w filmie była jednak wyjątkowo krótka. Pojawił się na planie, usiadł na swoim miejscu i czekał na scenę ze swoim udziałem. Czekał jednak długo. W pewnym momencie spojrzał na zegarek i stwierdził, że już czas iść na trening.

Piotrowski kochał trenować. "Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga. Pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie" - mawiał. Jak wspominał Sam Colonna, nawet złamany nos nie był dla niego powodem do przerwania pracy. "Punisher" traktował zresztą ból jako jej nieodłączną część. Ból był dla niego tylko reakcją neuronów, chemicznym fenomenem, iluzją.

Na kolejnej stronie przeczytasz o rewanżu Marka Piotrowskiego z Roufusem i przegranej walce z Robem Kamanem. A także o przedwczesnym końcu kariery "Punishera", chorobie, z którą zmaga się od lat i powrocie do Polski po 15 latach w USA.

ZOBACZ WIDEO: Polak przez 14 lat brał narkotyki. "Byłem zniewolony. Nie chciałem tak dłużej żyć"
Czy przed lekturą tego artykułu znałeś postać Marka Piotrowskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×