Konserwy, wojna na pięści, bankiety. Tak kolarze wspominają Wyścig Pokoju

Wyścig Pokoju, Zavod Miru, Friedensfahrt, Course de la Paix - przez prawie 60 lat rywalizacja najlepszych amatorskich kolarzy wywoływała emocje u milionów kibiców posługujących się różnymi językami.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

Nie było Polaka, który nie czekałby z wypiekami na radiową relację zaczynającą się słowami: "Halo, halo, tu ekipa Wyścigu Pokoju". Masa kibiców czekających na mecie każdego etapu, tłum fanów stojących przy trasie, masa obecnych 40- i 50-latków, którzy wycinali artykuły "Trybuny Ludu" i wklejali je do specjalnego zeszytu. Potem godzinami, na podwórku, grali w kapsle zamieniając się w "Piaseckich", "Amplerów", czy "Abdużaparowów". Do ciemnej nocy, aż rodzice za uszy nie prowadzili ich do domu.

Banany przed kolacją A zaczęło się niewinnie. 27 maja 1945 roku 20 żołnierzy z 30. Pułku Artylerii Przeciwpancernej we wschodnich Niemczech (dokładnie w okolicach Lobau) postanowiło zorganizować wyścig na dystansie 25 kilometrów. Rywalizacja odbyła się z okazji zakończenia II wojny światowej. Żołnierze-kolarze wystartowali na zdezelowanych, skrzypiących rowerach, z krzywymi kołami, na dodatek w pełnym umundurowaniu i z bronią. Kto by pomyślał, że to początek wielkiej historii światowego sportu.Wyścig Pokoju to nie tylko medale, puchary, nagrody pieniężne. Jego "swojskość" - szczególnie w latach 50. i 60. ubiegłego wieku - polegała na tym, że uczestnicy często otrzymywali różne dziwne nagrody rzeczowe. Na przykład pierniki, kiedy przejeżdżali przez Toruń. Albo kurze jaja, gdy akurat trasa wiodła przez piękną, polską wieś. W 1956 roku Trybuna Ludu informowała: "Po etapie do Karl-Marx-Stadt kolarze otrzymali nagrody. Marian Więckowski otrzymał kilo bananów i pół kilo cukru. Prowiant z mety samodzielnie przywiózł do hotelu i zjadł jeszcze przed kolacją".

Konserwa dla każdego kolarza

W jednej z edycji kolarze zostali obdarowani konserwami. Dla zawodników z Polski, Czechosłowacji czy NRD oryginalny prezent był wielką sprawą. Przecież w sklepach takich rarytasów nie było. W tym czasie mięsna konserwa była często o wiele cenniejsza niż nagroda finansowa.

- Ja konserw już nie pamiętam - przyznaje w rozmowie ze Sportowymi Faktami czterokrotny triumfator Wyścigu, Ryszard Szurkowski. - Kiedy rywalizowałem, w latach siedemdziesiątych, organizatorzy przeszli z fantów na koperty. To była tak zwana "profesjonalizacja" wyścigu.

Oczywiście kolarze nie otrzymywali tylko produktów spożywczych. Zegarki, radioodbiorniki, krawaty, a nawet zastawy stołowe, obrusy i chusteczki. - Żony kolarzy były wniebowzięte, ich mężowie wracali do domów z praktycznymi upominkami - żartował w przeszłości nieodżałowany pierwszy polski triumfator Wyścigu Pokoju, Stanisław Królak.

Okładali się pięściami

Wyścig Pokoju to przede wszystkim rywalizacja kolarzy z krajów bloku komunistycznego. - Chociaż w peletonie jechali również zawodnicy z Belgii, Holandii, Włoch czy Francji, których potem widzieliśmy np. podczas mistrzostw świata amatorów. Szacuję, że w Wyścigu Pokoju pojawiało się tak ok. 85-90 proc. najlepszych z najlepszych - podkreśla Szurkowski.

ZSRR, Czechosłowacja, Polska i NRD - te kraje dominowały. Co ciekawe, najczęściej Polacy współpracowali z Niemcami, a Czechosłowacy z ekipą ze Związku Radzieckiego. Oczywiście nieoficjalnie. Przecież oficjalnie to był wyścig przyjaźni, idealnej współpracy i postawy fair.

- Tak naprawdę to był wyścig wojny - nie owija w bawełnę Tadeusz Mytnik, medalista igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata. - Były etapy, gdzie z kolarzami ze Związku Radzieckiego okładaliśmy się łokciami, a nawet pięściami. Ileż razy lądowaliśmy w rowie, bo nagle nasz niby przyjaciel nas zepchnął z drogi, a potem z uśmiechem na ustach znikał w peletonie.

To nie wszystko. Czechosłowacy potrafili na trasie wylać olej, aby tylko wyeliminować rywali. Oczywiście o położeniu zdradzieckiej plamy wiedzieli tylko oni i zawodnicy z ZSRR. - Tak, tak, robili takie numery - przyznaje Mytnik.

Duńczyk nie opuścił ani jednego bankietu

Na trasie walka wręcz, a po zakończeniu kolejnego etapu zawodnicy mieszkali najczęściej w jednym hotelu. - Nie przesadzajmy, nie było wielkich wygód. Często to, był jakiś internat szkoły zawodowej - wspominał przed laty Stanisław Szozda, jeden z najlepszych kolarzy w historii polskiego sportu.

Organizatorzy Wyścigu Pokoju zapewniali rozrywki. W hotelu (internacie) był zawsze organizowany bankiet. - Ale nie dla nas - od razu zastrzega Szurkowski. - Nie mogliśmy sobie pozwolić na zarwanie nocy czy nawet jedno piwo. Przecież wcześnie rano byliśmy już na starcie. Tylko dobra regeneracja pozwalała nam przetrwać ten morderczy wysiłek. Dopiero po ostatnim etapie mogliśmy się zabawić.