Im gorsze warunki, tym lepiej jadę - rozmowa z Anną Szafraniec, czołową polską kolarką górską

Kiedy w olimpijskim roku 2008 nie dostała powołania do Pekinu, wydawało się, że jej kariera stanęła w miejscu. Anna Szafraniec nie zamierza jednak załamywać rąk i już myśli o starcie w Londynie w 2012 roku. Gdziekolwiek się nie pojawi na zawodach, wzbudza ogromne zainteresowanie z dwóch powodów. Po pierwsze, jej osoba zawsze gwarantuje wielkie emocje. Po drugie, wielu fanów płci męskiej przychodzi na zawody na nią popatrzeć. I nie chodzi tutaj bynajmniej o śledzenie wyniku sportowego.

W tym artykule dowiesz się o:

Michał Stencel: Za nami święta i Sylwester. Jak je spędziłaś?

Anna Szafraniec: Święta tradycyjnie spędziłam wśród najbliższych. Był zatem czas na odwiedziny wujków, ciotek i kuzynów. Natomiast Sylwestra spędziłam w bardzo elitarnym gronie, czyli z moim chłopakiem Markiem Rutkiewiczem. Muszę przyznać, że od dłuższego czasu marzył mi się spokojnym Sylwester w miłym towarzystwie i cieszę się, że w końcu udało mi się te marzenie zrealizować.

Twoja kariera na dobrą sprawę zaczęła się w 1995 roku. Czy traktowałaś to jednak na początku jako zabawę, czy jednak byłaś pewna, że to jest coś, co będziesz robić w życiu?

- Na początku była to tylko zabawa i ciekawe spędzanie czasu, a przede wszystkim weekendów. Bardzo szybko jednak przerodziło się to w poważne ściganie, bo w 1996 roku zostałam mistrzynią Polski. Automatycznie dostałam powołanie do kadry narodowej. Uczestniczyłam zatem w startach zagranicznych, gdzie także szybko zanotowałam sukcesy i tak oto cała ta karuzela zaczęła się kręcić i kręci się do dziś.

Dlaczego akurat kolarstwo górskie? Jest wiele innych dyscyplin sportowych, które są i przyjemniejsze i chyba łatwiejsze.

- W wyborze dyscypliny sportowej pomógł mi bardzo mój brat Przemek, który jako pierwszy zaczął ścigać się na rowerze górskim, a ja, jako młodsza, ambitna siostra poszłam w jego ślady (śmiech).

Błoto, zimno, niekorzystne warunki, czasami aż nie chce się nosa z domu wychylić. Ty tymczasem, im gorsze warunki tym lepiej jedziesz.

- Akurat tak się złożyło, że moje największe sukcesy odnosiłam w bardzo kiepskich warunkach - stąd też wszyscy myślą, że im gorsze warunki, tym lepiej jadę. Ale może coś w tym jest.

Otrzymujesz zapewne wiele dowodów sympatii. Nie da się ukryć, że oprócz tego, że jesteś znakomitą zawodniczką, twoja uroda powala na kolana wielu mężczyzn. Czy pamiętasz jakiś szczególny dowód sympatii, który dostałaś?

- Bardzo dziękuję za miły komplement. A co sympatii - pamiętam, że kilka lat temu podobał mi się pewien kolarz z Austrii. Na każdym Pucharze Świata wypatrywałam, czy gdzieś się nie kręci w pobliżu. Jak się szybko okazało, on także coś czuł do mnie. Aby znaleźć kontakt do mnie, napisał nawet maila na adres grupy, w której wtedy jeździłam. I tak, przez pewien czas, utrzymywaliśmy naszą znajomość.

Jak na taki wybór dyscypliny sportowej zareagowali Twoi rodzice?

- Moja mama była od początku przeciwna mojej przygodzie z rowerem. Nie udało jej się jednak do tej pory nic zdziałać. Mój tata od początku był ze mnie dumny, a ja nadal nie mam ochoty zjeżdżać z rywalizacji.

Startowałaś do tej pory w Iskrze Głogoczów, RMF FM Coca Cola, Lotto Team. Teraz jesteś jeźdźcem fabrycznym Grupy Halls. Czy te drużyny można i da się jakoś porównać? I czy jest tak, jak mówi większość sportowców, że do klubu, w którym się zaczynało ma się największy sentyment?

- Grupa Halls to profesjonalizm w każdym calu. Jeśli chodzi o poprzednie grupy to rzecz jasna każda miała swój urok i miło wspominam pobyt w każdej z nich.

Rywalki na torze, prywatnie przyjaciółki. Czy masz właśnie kogoś takiego?

- Moją przyjaciółką od zawsze praktycznie była Ania Cieślar, która jednak kilka lat temu zakończyła przygodę z kolarstwem górskim. Nadal jednak mamy ze sobą świetny kontakt i bardzo się przyjaźnimy. Również Magda Sadłecka, z którą od wielu lat dzielę pokój na zgrupowaniach i wyjazdach, jest moją bardzo dobrą koleżanką.

Masz w swoich zbiorach mnóstwo pucharów i medali. Czy jest jednak jeden taki szczególny i najważniejszy?

- Każdy medal z imprezy mistrzowskiej jak i dwie koszulki mistrza świata, jakie posiadam, są dla mnie jednakowo cenne i ważne.

Mijający, 2008 rok był dla Ciebie niezbyt chyba dobry z jednego powodu - brak nominacji olimpijskiej. Co poczułaś, kiedy się dowiedziałaś, że jednak nie pojedziesz?

- Ten rozdział w mojej karierze uważam za zamknięty. Wiele na ten temat się już powiedziało, dlatego nie chcę już nic dopowiadać. Mam tylko nadzieję, że w Londynie, w 2012 roku mnie już nie zabraknie.

Jak ocenisz poziom naszego kolarstwa górskiego?

- O poziomie świadczą liczne medale z mistrzostw świata, mistrzostw Europy i przede wszystkim medal, który zdobyła Maja Włoszczowska na ostatniej olimpiadzie. Myślę zatem, że należymy do czołówki światowej.

Czy wyobrażasz sobie czasami Annę Szafraniec za 10-15 lat? I jeśli tak, to jak ją widzisz?

- Na razie skupiam się na kolarstwie. Jakieś tam plany mam, ale generalnie to nic konkretnego. Najważniejsze jest teraz ściganie, a co będzie potem to zobaczymy.

Jeździsz już ładnych parę lat. Na początku motywacja przychodzi sama. Po kilku latach trzeba jej jednak szukać samemu. Jak Tobie udaje się w sobie wyzwolić chęć do jazdy i wygrywania?

- Moją motywacją jest chęć bycia najlepszą na świecie, dorzucenie jakiegoś krążka z mistrzostw świata. Poza tym, jest wiele medali do zdobycia. To cały sekret mojej motywacji.

A co z sezonem 2009?

- Nie mam jakiś szczególnych planów. Na pewno wysoka forma podczas mistrzostw świata i Europy oraz równa, dobra forma przez cały sezon. Wtedy będę zadowolona.

Komentarze (0)