Dramat Piepolego: Zdeptałem swoją godność

Włoch Leonardo Piepoli miał pozytywny wynik testu antydopingowego podczas Tour de France. Prawie pół roku później zdradza powody, dla których przyjął EPO-Cera. - Po zwycięstwie na Hautacam powiedziałem do siebie: ukradłem to - zdradza w pełnym dramatu wywiadzie dla "La Gazzetta dello Sport". I apeluje do innych: - Nie bierzcie dopingu. To zdepcze waszą godność.

W tym artykule dowiesz się o:

"Leo" Piepoli wystartował w Tour de France 2008 choć się na to nie zapowiadało. Wycofał się z trasy Giro d'Italia po upadku jakiego tam doznał a przez dużą część czerwca w ogóle mało jeździł na rowerze. 14 lipca po dogonieniu czołówki uciekinierów a potem wspólnym z rodakiem Cobo oderwaniem się od Francka Schlecka wygrał pirenejski etap "Wielkiej Pętli" z metą na Hautacam. Nie mógł ukryć wzruszenia gdy dekorowano go jeszcze zanim linię mety na szczycie mitycznej góry minęli wszyscy kolarze.

Trzy dni potem, przed 12. etapem ze startem w Lavelanet cała ekipa Saunier Duval wycofała się z wyścigu po pozytywnym wyniku Ricardo Ricco. Następnego dnia również Piepoli jako jego kolega z pokoju znalazł się w kręgu podejrzeń władz zespołu o stosowanie zabronionej substancji, która wkrótce zyskała sławę jako Cera.

Ostatniego dnia lipca Piepoli był przesłuchiwany przez Komisję Antydopingową Włoskiego Komitetu Olimpijskiego (CONI), gdzie zaprzeczył oskarżeniom Ricco' o doping. 6 października wydano oficjalny komunikat o pozytywnym wyniku badań na obecność EPO nowej generacji w organizmie Piepolego podczas dwóch kontroli : 4 i 16 lipca. 20 listopada pozytywny wynik dały również próbki B. 18 grudnia Komisja Antydopingowa zdefiniowała żądanie ukarania kolarza dwuletnią dyskwalifikacją.

"Ukradłem to"

Piepoli wyjaśnia dlaczego brał doping w 2008 roku. - Giro d'Italia, upadek pod Falzarego, uszkodziłem cztery kości, wycofałem się. Jako kolarz upadałem wiele razy, raz mniej innym razem bardziej poważnie, ale zawsze wracałem do sprawności. Tamtym razem wyglądało to inaczej: czułem się jak pies. Zniechęcony. Wyczerpany. Nie wiem dlaczego, ale tak się stało.

- W programie miałem jeszcze Vueltę [a Espana]. Chciałem do tego podejść spokojnie. Miałem dwa tygodnie przerwy i zacząłem znowu trenować. Ricco' zapytał się czy nie pojechałbym z nim na Tourze. Pomysł mnie fascynował, czułem, że mi wtedy schlebiał. Zająłbym się wtedy tym, co do mnie zwykle należy: pomocą. Podoba mi się, że mogę wystartować i dać z siebie wszystko. Zawsze jestem głodny tego samego: zwycięstw, w których pomagam mojemu kapitanowi - wyjaśnił urodzony w Szwajcarii były zawodnik Banesto.

Tak opisuje chwilę, kiedy zmierzył się z Cera: - W momencie słabości, nagle, bezmyślnie. W pośpiechu, w ciszy, z własnej winy. To nie był czas, by pytać kogoś o opinię. Ufny w ludzi, którzy każą ci wierzyć w coś, w co sami nie wierzą: masz więcej do wygrania niż do stracenia. Tak tłumaczę samego siebie: zrobiłem to, by wypełnić dziurę w przygotowaniach.

Co czuł potem? - Chwile normalności, ale też strachu, obawy, paniki. Zaplanowałem sobie, żeby być w najwyższej formie podczas wspinaczki na l'Alpe d'Huez. Miały się na to złożyć moja forma i efekty dopingu. Na Hautacam obie rzeczy zadziałały: wygrałem. Powiedziałem sobie: "Ukradłem to". Szukałem obrony: "To jedyny taki moment w życiu. Po tych wszystkich nieszczęściach."

Trzy dni po jego zwycięstwie etapowym ekipa Saunier Duval skreśliła wszystkie nazwiska z listy startowej. Piepoli opisuje 17 lipca w prosty sposób. - Ricco' z pozytywnym testem, drużyna wycofana. Koniec.

Zdrada własnej pasji

Wyjaśnia dlaczego nie przyznał się do stosowania dopingu od razu. - Zawalił się mój świat. Zacząłem jeździć w wieku 9 lat. Najpierw to była zabawa, potem pasja. Kiedy ta moja jazda zaczynała się rozwijać to nie zważałem na pieniądze czy sławę, medycyną czy chemię: to nadal była pasja. Żeby jeździć na rowerze opuściłem dom rodzinny jako chłopiec. Byłem juniorem w Piemoncie, mieszkałem u skromnego małżeństwa, którzy stali się przedsiębiorcami, ale nigdy nie oszukiwali. Nauczyli mnie, żeby zawsze w pierwszej kolejności myśleć: "mogę to zrobić".

Nie zawsze jednak można coś zrobić. - Środowisko to determinuje. W juniorach przed wyścigiem czasowym pewna osoba chciała mi wcisnąć tabletki kofeiny. Powiedziałem o tym dyrektorowi sportowemu. Pouczył mnie: "Nie bierz nic. Jeśli weźmiesz coś dzisiaj, później znów będziesz to robił". Wtedy nie wziąłem ani tamtej [tabletki] ani żadnej innej.

Piepoli zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy ludzie mu wierzą. - Ja nie mogę poprosić o to, by ludzie mi uwierzyli. To jest właśnie coś co mnie martwi najbardziej. Po Giro 2007 w supermarkecie natknąłem się na matkę, która mówiła do swojego dziecka: "Popatrz, on był popołudniu w telewizji." Jest mi strasznie przykro, właśnie ze względu na ludzi.

- Kto mnie nie zna będzie wierzył albo podejrzewał, że ja zawsze brałem doping. Jestem wyznawcą religii kolarstwa, kultu treningu, smaku poświęcenia, przyjemności zmęczenia. Obudzić się, sprawdzić pogodę, poczekać aż przestanie padać deszcz lub śnieg i wyjść albo nawet wyjść jeździć mimo wszystko. Zrobić coś lub powtórzyć coś: trasę Madonna della Guardia z Giro 2007 próbowałem przejechać siedmiokrotnie a za ósmym podejściem pokonałem ją trzy razy - opisuje.

Piepoli czuje się winny przed swoimi kolegami. - Zdradziłem ich. Eros Capecchi, który dwie godziny jeździł z Arezzo do La Spezii, żeby potrenować ze mną przez 6-7 godzin. Lubię występować jako nauczyciel. Poświęcaliśmy się obaj dzieląc tę samą pasję. A potem on znowu dwie godziny spędzał w samochodzie jadąc do domu. Eros już się więcej do mnie nie odezwał, ale rozumiem to. Pomyślał: nadstawiałem karku a on jest koksiarzem. Tak nie jest do końca, ale nie mogę złożyć pozwu o to, że ktoś mi nie wierzy.

Włoch mówi, że wszystko co powiedział Komitetowi Olimpijskiemu zostało już opublikowane. - Wystarczyło, żebym przesłał im pisemne wyjaśnienie. Zapytali mnie od kogo miałem Cerę. Jeśli zostałoby otwarte nowe śledztwo w sprawie obrotu narkotykami, musiałbym posłużyć się nazwiskami. Ale nic takiego się nie stało. Chciałem wyjaśnić sprawę Coni, ponieważ od dziecka jeździłem w błękitnej koszulce na rowerze od włoskiej federacji. W domu oprawiłem w ramkę czek, nagrodę z czasów studenckich, której nigdy nie zdeponowałem: 4 500 lirów. Ma to dla mnie wartość bezcenną.

Piepolego czekają dwa lata dyskwalifikacji. - To lepiej niż 4 albo 6 lat. W wieku 37 lat, mając żonę i dziecko to co zrobiłem jest niewytłumaczalne.

Zdeptana godność

Jakim człowiekiem jest dzisiaj? - Pewnego dnia odebrałem telefon. "Gdzie jesteś?" Odpowiedziałem: "Trenuję". Zaraz się poprawiłem mówiąc: "Nie, jeżdżę na rowerze". Jestem byłym kolarzem. Jestem przegranym człowiekiem, który nigdy już nie spełni swoich marzeń sportowych i nie zostanie trenerem chłopców. Nawet jeśli, z tym wszystkim co zrobiłem, przecierpiałem i zrozumiałem, nauczycielstwo mogłoby być zajęciem bardziej prawdziwym, przystępnym i przekonującym.

Leonardo Piepoli zakończył rozmowę z włoskim dziennikiem apelem: - Mówienie "nie brałem dopingu" jest bezużyteczne, nie działa, nigdy nie działało. Ja mówię: "Nie bierzcie dopingu, ponieważ to depcze wasze sumienie i godność. Na zawsze.

Komentarze (0)