We wtorek, niedługo po przylocie do Rzymu, siedmiokrotny król Tour de France odwiedził poliklinikę "Gemelli", gdzie leczą się najważniejsi ludzie świata, by spotkać się tam z chorymi na nowotwór. - Pojadę dla was - rzucił Armstrong, który odbył już na włoskiej ziemi wiele rozmów na temat promocji swojej fundacji (od 1996 roku zebrała na walkę z chorobą 300 mln dolarów).
Po raz pierwszy w karierze wystąpi w Giro. Z numerem 21 na plecach, takim samym jak Marco Pantani w Tour de France w 1998 roku, ostatnim przed nastaniem tam "ery Armstronga". Rower największej gwiazdy wyścigu będzie się wyróżniał: biały sprzęt marki Trek wymalował czarnym graffiti artysta Shepard Fairey.
Hello Giro
Ostatnią próbą dla ekipy Astana, w barwach której zakotwiczył (przez znajomość z szefem, Johanem Bruyneelem), był Tour of Gila w amerykańskim stanie Nowy Meksyk. - Nie czuję się źle, przynajmniej jak na fakt, że jeździliśmy na wysokości 2 tys. metrów - mówił Armstrong dziennikowi "La Gazzetta dello Sport". - W ostatnich tygodniach jeździłem sporo. Najpierw treningi w Austin, potem siedem godzin w Aspen, gdzie wspinałem się na wysokość 3 tys. metrów. Zaczynam przygodę z Giro. Goodbye Gila, hello Giro - powiedział przed przylotem do Włoch.
W Silver City, bazie ów wyścigu (Astana startowała tam jako Mellow Johhny's - fonetycznie bliskie maillot jaune, z fr. żółta koszulka) Armstrong zakwaterował się na ulicy... Kilimandżaro. Przed spotkaniem z prasą, wspólnie z będącą w ósmym miesiącu ciąży Anną Hansen, partnerką życiową, czytał wiadomości sportowe na witrynie Espn, a także informacje przekazywane przez popularny serwis Twitter przez Basso. - Zawsze to robię. Wiem o nim wszystko - śmiał się.
W Gila wystartował po 36 dniach przerwy spowodowanej rehabilitacją po złamaniu (w czterech miejscach) obojczyka podczas wyścigu Dookoła Kastylii i Leon, 23 marca. Przed Giro ma w nogach 24 dni startowe, czyli niedużo w porównaniu z innymi topowymi zawodnikami.
W imprezie w stanie Nowy Meksyk siedmiokrotny zwycięzca "Wielkiej Pętli" był drugi, za swoim kolegą z zespołu, Levi Leipheimerem. Po zakończeniu rywalizacji został poddany, niejako jubileuszowej, 25. kontroli antydopingowej od czasu, gdy ogłosił swój powrót do wyczynowego sportu.
- Ktoś musiałby być absolutnie głupi, by próbować oszukiwać w tym momencie. Przy takiej dawce kontroli, zwiększonych nakładów na laboratoria, zaangażowaniu w badania ośrodków zewnętrznych, rządów i federacji - stwierdził wyrażając zarazem ubolewanie w związku z pozytywną kontrolą dobrze sobie znanego Davide Rebellina, swojego równolatka.
Upadek
Co myślała jedna z największych postaci popkultury, siedząc bezradnie na skraju hiszpańskiej drogi, trzymając się za złamany obojczyk? - Że zrobiłem źle. W takim momencie przez głowę przelatują dwa tysiące rzeczy. Zapytałem się sam siebie: "Drogi Lance, czemu ty dalej jeździsz na rowerze?. Twój sezon się skończył właśnie tu" - mówił w rozmowie z włoską prasą.
Jego występ w Giro jest kompromisem, spełnieniem przyrzeczenia, choć już bez zapowiedzi o zwycięstwie, które wydaje się nierealne. Greg LeMond w 1989 roku po poważnej kontuzji zajął drugie miejsce w jeździe na czas w Giro, a potem wygrał Tour de France. Armstrong jeszcze nigdy nie brał udziału w dwóch wielkich tourach w tym samym sezonie. - Axel Merckx i Kevin Livingston [jego byli pomocnicy, dziś współpracownicy] gwarantowali mi, że w drugiej części Touru będę chodził jak motor - śmiał się.
Siedmiokrotnie triumfując w Tour de France, Armstrong ani razu poważnie nie upadł. W całej karierze nie zdarzyło się godne zapamiętania lądowanie na asfalcie.
Po nieprzyjemnym incydencie w marcu wyciszył się. - Rozmawiałem tylko z Anną i moimi dziećmi. Z nikim innym, nawet z Bruyneelem. Musiałem się odbudować psychicznie, nie mówiąc o właściwościach fizycznych - przyznał. Grupa młodych awangardzistów postawiła w miejscu jego upadku w Baltanas pomnik: ...zwykły rower na postumencie.
Marzenia
Liderem Astany będzie w Giro Leipheimer. Armstrong też jednak myśli o zaznaczeniu śladu po sobie. - To brzmi banalnie, ale chcę zostać bohaterem Giro. Myślę o Leipheimerze, Basso, Cunego, Garzellim, Simonim i o tym, że nie jestem w takiej formie jak oni. Muszę szukać swojej szansy gdzie indziej: podczas etapu w górach lub w czasówce - mówił.
Nie jest w stanie zadeklarować, czy będzie zawodowym kolarzem również w 2010 roku. Przyznał, że wszystko zależy od tego, jak ułożą się sprawy w obrębie najbliższych trzech miesięcy, czyli do Tour de France.
Projektem, który zakwitł w głowie najsłynniejszego kolarza świata jest natomiast zespół kolarski, w którym pełniłby potrójną rolę: właściciela, dyrektora sportowego i zawodnika. - Prawdopodobieństwo jego stworzenia jest duże. Jeśli miałbym już ekipę, to chciałbym w niej również jeździć. Niekoniecznie w Tourze czy Giro - zastrzega, jeszcze raz podkreślając, że, z powodu kryzysu ekonomicznego, wszystko rozstrzygnie się w lipcu.