W klasyfikacji generalnej "Killer ze Spoltore" dzięki odjechaniu od Denisa Mienszowa (Rabobank) na ostatnich metrach traci do Rosjanina już tylko 26 s.
- Nie widziałem jeszcze tylu ludzi na Giro. To była dzisiaj moja broń. Czekam na Wezuwiusz, gdzie podjazd jest jeszcze trudniejszy, ale jest też Anagni [sobota], żeby zdobyć bonifikaty - mówił lider ekipy Lpr, zwycięzca Giro z 2007 roku.
Podczas dekoracji wygwizdani zostali Mienszow i Stefano Garzelli (Acqua&Sapone), który wyprzedził Di Lukę na finiszu. Ten podobnego zachowania się nie spodziewał. - Ja jadę po zwycięstwo w Giro, on po zieloną koszulkę - tłumaczył sprint z Garzellim.
- Nie dostałem nic od nikogo na tym Giro - mówi lider Acqua&Sapone, triumfator Giro edycji 2000. - Nie wiem dlaczego miałbym komuś odpuszczać miejsce. Danilo jest moim kolegą, ale i rywalem. Toczę własny wyścig, w którym zbieram punkty do klasyfikacji górskiej - tłumaczył łysy jako kolano Garzelli.
Rozumiał reakcję publiczności Mienszow. - Jeśli lokalny mistrz jest tak bardzo kochany, wszystko się może zdarzyć - stwierdził, potwierdzając na konferencji prasowej fakt wezwania go do Wiednia na przesłuchanie w sprawie dopingu krwi. Sprawa ma związek z zeznaniami Bernharda Kohla, Austriaka, trzeciego zawodnika ubiegłorocznego Tour de France przyłapanego na stosowaniu Epo-Cera, który w tym tygodniu ogłosił zakończenie kariery.
Zawodnicy nie mogli przyznać, że gwizdy im się podobały. - Tak nie zachowują się kolarze. Mienszow jest wielkim mistrzem i nie rozumiem tego zachowania - mówił Franco Pellizotti (Liquigas), triumfator etapu.
- Napisaliście, że rok temu miałem tylko szczęście - mówił do przedstawicieli mediów popularny "Delfin". - Chciałem udowodnić, że też na coś zasługuje. To jest sukces, który wynagradza pracę całego zespołu - powiedział, podkreślając, że wciąż obaj kapitanowi Liquigas: on i Ivan Basso, celują w podium Giro na stulecie.
- Nie chciałem zaatakować zbyt wcześnie, ale wtedy odjechał [Sylwester] Szmyd i zobaczyłem, że inni nie byli tak dobrzy, więc spróbowałem na własną rękę - tłumaczył.
Polacy zadowoleni
- Byłem pewny, że będzie super - przyznaje na swoim blogu Sylwester Szmyd, jeden z bohaterów etapu na Blockhaus. - Miałem skoczyć jak skoczyłem, na najcięższym odcinku. Pelli[zotti] miał skoczyć tyci później - wyjaśnia bydgoszczanin.
Szmyd znalazł się potem w grupce z Lancem Armstrongiem, Gilberto Simonim i Carlosem Sastre. - Przyznam, że spokojnie tam kręciłem. Trzech ludzi, a wygrali łącznie osiem Tour de France i dwa Giro! Doborowe towarzystwo, biorąc pod uwagę, że meta pod górę - nie ukrywa radości.
- Dobrze się czułem po dniu przerwy - pisze z kolei na swojej stronie internetowej Bartosz Huzarski (ISD), drugi z Polaków w Giro na stulecie. - Finałowy podjazd zacząłem z przodu, najbardziej strome wzniesienie przejechałem z przodu, ale ponieważ góra miała 15 km, więc chciałem być ostrożny. Poza tym w słuchawce ciągle słyszałem: "spokojnie, spokojnie". Jechałem spokojnie, powiedzmy na 80-90 proc., gdy dogonił mnie Popo[wycz]. Wtedy podjechał też dyrektor i kazał zwolnić, bo jutro [w czwartek] etap i trzeba próbować. Dziwna i trochę denerwująca taktyka. Może gdybym jechał gdzieś bliżej, ale jak mam później wysłuchiwać na kolacji, że niepotrzebna jest nam walka o 15. miejsce, a jutro etap dla uciekinierów... Ach, trudno. Po tym jak kazali mi jechać spokojnie, kompletnie nie chciało mi się już sprężać i przegoniło mnie kilka grupek - wyjaśnia zawodnik z Sobótki.