- Czaszkę poskładano mi praktycznie z puzzli. Nos - w kawałkach, szczęka górna – w kawałkach, czoło zmiażdżone, podobnie policzki... Potem przez trzy tygodnie leżałem w klinice i nie poczułem żadnego bólu. Teraz dużo ćwiczę. Rano mam trzy jednostki treningowe po 30 minut. Najtrudniej o równowagę i pionizację. Organizm, jak u niemowlęcia, na początku nie trzyma głowy, nie siedzi, a po pół roku zaczyna siedzieć, a po roku zaczyna chodzić. Mięśnie są bardzo ciężkie, jak nie do ruszenia - powiedział Ryszard Szurkowski w rozmowie z Sebastianem Parfjanowiczem z TVP Sport.
Mistrz świata z 1973 roku przyznał, że widać postępy w rehabilitacji, ale są one powolne. Lekarze ostrzegają go, że nie ma co liczyć na przyśpieszenie tego procesu i musi wykazać się cierpliwością. W tym tygodniu opuści ośrodek, w którym się obecnie leczy i przeniesie do kolejnego.
Szurkowski wraca jeszcze myślami do wypadku. Przyznaje, że doszło do niego kilka kilometrów przed metą. - Kraksa, jakich wiele w wyścigach kolarskich - mówi. Skutki były jednak bardzo poważne. Szurkowski powiedział, że dopiero w karetce zdał sobie z tego sprawę. Pamięta jeszcze jak rozcinano mu strój i "potem obraz uciekł".