Przed spektakularną czasówką pod rzymskim Koloseum Włoch ma 20 s straty do Denisa Mienszowa (Rabobank), specjalisty od jazdy indywidualnej. Wszyscy zainteresowani są już pogodzeni z tym, że Rosjanin odbierze w niedzielę na placu Quirinale z rąk Giorgia Napolitano, prezydenta Republiki, okazałe trofeum za zwycięstwo.
- Nie sądziłem, że ten sprint na lotnym finiszu będzie tak ważny - powiedział kolarz z Orła, dwukrotny triumfator hiszpańskiej Vuelty, o wydarzeniu z Frosinone na trasie sobotniego etapu, kiedy to po zebraniu bonifikaty czasowej powiększył o 2 s przewagę nad Di Luką, który potem nie miał sposobności ataku, by odrobić stratę na finiszu.
Mienszow pozostaje mimo wszystko dyplomatą. - Danilo jest wciąż blisko i nie można powiedzieć, że wygrałem. Jest jeszcze czasówka, gdzie muszę być skoncentrowanym jak przez te prawie trzy tygodnie - mówił.
Plan odebrania różowej koszulki Rosjaninowi był w obozie ekipy Lpr prosty, ale ekstremalnie trudny do zrealizowania. - Nie spodziewaliśmy się, że droga będzie na podjeździe - mówił o kluczowej dla stanu psychicznego Di Luki lotnej premii Fabio Bordonali, manager zarejestrowanej w Irlandii włoskiej grupy.
- Mienszow mnie uprzedził, a sam napotkałem na różne inne przeszkody: było dużo zakrętów i straciłem właściwości - tłumaczył Abruzyjczyk, niejako przyznając się do błędu taktycznego.
Mimo wszystko jednak oddał co należne rywalowi i cieszył się z tego, co zyskał. - Wygrałem dwa etapy, a jeden z nich w różowej koszulce [Pinerolo]. Mam też cyklamenową koszulkę [klasyfikacja punktowa] i osiągnąłem więcej, niż wielu prognozowało - powiedział.