- Kocham Crvenę Zvezdę. To jest mój zespół i moje życie. Mam wrażenie, że nie skończyłem jeszcze tego, co zacząłem w tym klubie kilka lat temu - nie wygrałem żadnego poważnego tytułu. Ale to wszystko zależy od trenera Pesicia. On zna mój numer - mówił kilka tygodni temu Milan Gurović, jeden z najznakomitszych serbskich koszykarzy oraz były gracz Prokomu Trefla Sopot.
Wielokrotny medalista rozgrywek ligowych zakończył niedawno sezon w tureckim Galatasaray Stambuł i szukał pracodawcy, choć szukał to nie jest adekwatne słowo. Serb po prostu stwierdził, że interesuje go gra tylko i wyłącznie w czerwono-białej, pasiastej koszuli Crvenej Zvezdy. Dodawał przy tym, że przebywanie na parkiecie przez trzydzieści pięć lub czterdzieści minut w meczu nie wchodzi w rachubę. - Chcę wychodzić na parkiet tylko w newralgicznych momentach, na kwartę lub kwadrans, by swoim doświadczeniem wspomóc młodszych kolegów - przyznawał Gurović.
Jego wypowiedzi jedni odbierali jako rychły powrót do stolicy Serbii, inni jako błagalne modły koszykarza, który najlepsze lata ma już za sobą. Faktem jest jednak, że gdy trener Svetislav Pesić nie zdecydował się włączyć 32-letniego gracza do składu, ten... zakończył karierę. O swojej decyzji skrzydłowy poinformował na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. Grupa kilkudziesięciu dziennikarzy wręcz zamilkła najpierw z wrażenia, by następnie przełożyć swoje zaskoczenie na tuziny pytań.
Gurović to jedna z największych gwiazd najpierw jugosłowiańskiej, a potem serbskiej koszykówki. Postać, który imponowała na parkiecie, ale również pozostawała wyrazista poza nim. Mająca wielu przeciwników, którym nie w smak była kontrowersyjna natura gracza, lecz którzy zawsze doceniali jego umiejętności czysto sportowe.
Antagoniści, nie antagoniści - docenić musieli również niesamowite mecze oraz sukcesy, które w swojej karierze przeżywał Gurović. Największym wydarzeniem z pewnością jest zdobycie złotego medalu Mistrzostw Świata z reprezentacją Jugosławii. Choć w finale skrzydłowy ustąpił miejsca innym tuzom ówczesnej kadry (m.in. Vlade Divac, Predrag Stojaković czy Dejan Bodiroga), swoje wielkie chwile przeżywał w ćwierćfinale, gdzie naprzeciw ekipy z Bałkanów wyszedł zespół gospodarza, Stanów Zjednoczonych z takim koszykarzami w składzie, jak Reggie Miller, Michael Finley i Paul Pierce. Zawodnicy spod znaku "Stars and stripes" mogli jednak podziwiać tylko jak rywale skutecznie punktują, a Milan Gurović aplikuje trójkę za trójką w czwartej kwarcie, dobijając rywala i rozpoczynając marsz po złoty medal.
Jeśli zaś chodzi część klubową koszykarskiego CV, mierzący 207 cm wzrostu skrzydłowy występował w barwach NAPu Nowy Sad, Peristeri Ateny, AEKu Ateny, FC Barcelony, Telitu Triest, DKV Joventutu Badalona, Vojvodiny Nowy Sad, Unicaji Malaga, Partizanu i Crvenej Zvezdy Belgrad, Prokomu Trefla Sopot i Galatasaray. Ogółem jego profesjonalna kariera trwała przez piętnaście sezonów. Co ciekawe, Gurović bardzo szybko przeszedł przemianę z juniora w seniora. Zazwyczaj młodzi gracze stopniowo stają się coraz ważniejszymi ogniwami zespołu i z drużyny rezerw przechodzą do pierwszej kadry. Serb tymczasem prosto z ekipy B NAPu Nowy Sad został przetransferowany do greckiego Peristeri i od razu stał się kluczową postacią zespołu.
- Żałuję tylko tego, że nie udało mi się wygrać Euroligi - stwierdził zainteresowany. Rzeczywiście, podczas swojej kariery Gurović zdobywał "jedynie" mistrzostwo Hiszpanii z Barceloną i Polski z Prokomem Trefl. Ponadto był srebrnym medalistą z Unicają i Crveną Zvezdą. Do najdziwniejszej sytuacji doszło jednak w sezonie 2004/2005. Serb najpierw podpisał umowę z Unicsem Kazań, lecz w październiku zaskoczył całą koszykarską Serbię i Czarnogórę, parafując kontrakt z Partizanem. Zagorzały i jawny kibic Crvenej Zvezdy związał się więc z odwiecznym rywalem zza miedzy!
I choć był tam przez około cztery miesiące (przenosiny w lutym do Joventutu), wiele czasu i wiele meczów musiało upłynąć by kibice "Czerwonej Gwiazdy" przebaczyli mu winy i przyjęli go jako swego, gdy w kolejnym sezonie urzeczywistnił marzenia o grze w Crvenej. A kiedy już to uczynili (koszykarz bez przerwy przepraszał fanów za swoją bezmyślność) i po dwóch lata koszykarz zdecydował, że przenosi się do Prokomu, zgotowali mu takie pożegnanie, jakiego europejski basketu nie widział bardzo dawne. Spontaniczne, bez przemówień, ale pełne szczerych łez i wzruszeń... Także Milana.
Dlaczego tak się działo? Odpowiedź jest prosta. Gurović gdziekolwiek by nie grał, zawsze dawał z siebie sto procent. Wykłócał się z sędziami o każdą drobnostkę, każde muśnięcie przez rywala jego dłoni podczas oddawania rzutu, a gdy arbitrzy ignorowali jego apele, wpadał w furię co kończyło się seryjnymi przewinieniami technicznymi. Jeden z sędziów został nawet opluty, a fan, który go zwymyślał ze swojego miejsca na hali, musiał się ratować ucieczką, gdy krewki Serb wpadł w trybuny.
Kontrowersyjny i niepohamowany jako koszykarz (wszyscy kibice w Polsce pamiętają jego bójkę w finale PLK z Thomasem Kelatim), podczas swojej kariery był także kontrowersyjny jako człowiek. Na lewym ramieniu wytatuował sobie podobiznę Draży Mihajlovicia. Dla Serbów - bohatera i symbolu, a dla Bośniaków i Chorwatów - zbrodniarza wojennego i ludobójcy. Tatuaż ten stał się przyczynkiem do małej wojny politycznej. Chorwaccy i bośniaccy politycy wymusili bowiem na swoich rządach by te zabroniły mu przekraczać granic tych państw.
Kiedy zaś Bilijana Srbljanović (serbska dramatopisarka, która w swojej twórczości wiele miejsca poświęca konfliktowi na Bałkanach oraz która przeżyła bombardowanie i czystki ludności w Belgradzie) nazwała jego tatuaż głupim, Gurović niewiele się zastanawiając stwierdził, iż "kobiety w jej wieku robią i mówią głupie rzeczy, jeśli co rano nie otrzymają swojej porcji..." - w tym momencie padła niecenzuralna nazwa męskiego przyrodzenia.
Trudno sobie wyobrazić by Gurović, który przez całą swoją karierę, przez całe swoje życie uzależniony był od adrenaliny i sprawiał wrażenie tykającej bomby, nagle mógł zaszyć się w zaciszu swojego domu oraz wieść spokojne życie wzorowego męża i ojca. Jak to możliwe, że choleryk nagle stanie się oazą spokoju, jak to możliwe, że seryjny strzelec (prawie 29 oczek zdobywanych średnio w Lidze Adriatyckiej w sezonie 2006/2007) nagle przestanie na własne życzenie rzucać do kosza? Jak to możliwe, że mistrz świata i dwukrotny mistrz Europy nie założy na szyi już żadnego medalu? I to w wieku 33 lat.
- Nie ma takiej osoby, która wygrałaby w życiu wszystko. Za to wszystko się kiedyś kończy. A ja teraz będę mógł oddawać się temu, o czym zawsze marzyłem - kibicować Crvenej Zveździe i rozmyślać o przyszłości w jej niesportowym wymiarze - zakończył Gurović, szokując koszykarską Europę po raz kolejny i chyba już ostatni, choć jednocześnie sprawiając wrażenie najszczęśliwszego człowieka na ziemi.