Te mecze pokażą, ile jesteśmy warte - rozmowa z Justyną Żurowską, koszykarką KSSSE AZS PWSZ Gorzów Wlkp.

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Drużyna KSSSE AZS PWSZ Gorzów Wlkp. w lidze jest niepokonana, natomiast w Eurolidze ma na koncie trzy porażki. Skrzydłowa zespołu, Justyna Żurowska, jest przekonana, że zwycięstwa w pucharach końcu się pojawią.

Łukasz Czechowski: Zwycięstwo z INEA AZS przyszło wam bez większych problemów. Spodziewałyście się tak łatwej przeprawy?

Justyna Żurowska: Nie spodziewałyśmy się zupełnie. Przyjechałyśmy z nastawieniem, że dobrze zagramy w obronie, bo ostatnio jest to naszym problemem. W Pradze w tym elemencie zagrałyśmy słabo, dałyśmy sobie rzucić aż 94 punkty. Dziś tyle rzuciłyśmy, więc to Poznań musi teraz popracować nad obroną. Same straciłyśmy jednak 63, więc nie jest źle, aczkolwiek mamy jeszcze nad czym pracować.

Poznanianki jednak zagrażały wam jedynie przez kilkanaście minut.

- Zaskoczyły nas nie tylko w pierwszej, ale i w drugiej kwarcie. Gospodynie grały bardzo odważnie, chętnie; rzucały się na każdą piłkę. Niestety nam tego brakowało w pierwszej połowie. Ważne jednak, że pojawiło się chociaż w drugiej.

Po dwóch trudnych meczach w polskiej lidze, które wygrałyście minimalne, wróciłyście do pewnej gry. Skąd wzięły się problemy w spotkaniach z drużynami z Rybnika i Brzegu?

- To jest koszykówka i nigdy nie można przewidzieć, jak potoczy się mecz. Przed wyjściem na parkiet wydaje się, że wszystko jest ok., każda z nas czuje się dobrze, a na boisku piłka nie wpada do kosza, a w obronie po prostu „nie idzie”. Dodatkowo jesteśmy kobietami i zdarzają nam się wahania (śmiech).

Macie na koncie dziewięć zwycięstw, ale teraz przed wami mecze z potentatami z Gdyni i Krakowa.

- To będą mecze prawdy, które pokażą ile naprawdę jesteśmy warte w lidze polskiej. W międzyczasie mamy jednak mecz z zespołem z Leszna i dwa spotkania w Eurolidze. Musimy się zmobilizować i u siebie wyrwać chociaż jedno zwycięstwo. Na razie grałyśmy trzy razy na wyjeździe, co dla beniaminka nie było najlepszym rozwiązaniem. Taki jest jednak kalendarz i musimy się z tym pogodzić.

Gra co trzy-cztery dni jest na pewno bardzo męcząca.

- Samo granie jest fajne i nie narzekamy, że mamy tyle meczów. Najgorsze natomiast jest podróżowanie. Spędzamy w autobusie po 14 godzin w jedną stronę i to jest już tragedia. Większość z nas już narzeka na bóle pleców.

Przez dojazdy nie możecie zapewne trenować zbyt często?

- Dokładnie. Bardziej pracujemy z zapisami wideo naszych meczów. Trener analizuje każde spotkanie, pokazuje błędy, mówi, co trzeba grać inaczej. Potem wychodzimy na boisko i musimy to realizować. Nad wytrzymałością i kondycją pracowałyśmy przed sezonem i to mamy, nie zapominamy jednak o siłowni, którą odwiedzamy dwa razy w tygodniu.

Jaka jest różnica między Euroligą a polską ekstraklasą?

- Jest wyraźna. Grają zawodniczki, które wcześniej znałam z telewizyjnych transmisji WNBA czy Euroligi. Ale my też jesteśmy dobrym zespołem. Wprawdzie bez wielkiego doświadczenia w Eurolidze, bo tylko dwie z nas tam grały, ale mamy trochę meczów w europejskich pucharach. W Eurolidze gra się fajnie, przyjemnie. Ale jeśli chodzi o hale czy kibiców, to nie ma wielkiej różnicy. Narzekamy na nasze hale, ale one nie są takie złe. Na chwilę obecną nic mnie nie zachwyciło.

Kiedy przyjdzie pierwsze euroligowe zwycięstwo?

- Gramy teraz na własnym parkiecie w środę z Bourges Basket. A na naszym parkiecie zawsze jesteśmy groźne. Wierzę, że uda nam się teraz, a jak nie, to że to zwycięstwo na pewno przyjdzie.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)