Andrzej Pluta: Zawsze walczę do końca

Anwil Włocławek pokonał na wyjeździe Energę Czarnych Słupsk w meczu 9. kolejki PLK, 73:71. Drużynie gości zwycięstwo zapewnił w ostatnich sekundach Dru Joyce, choć bardzo ważne punkty w samej końcówce zdobywał Andrzej Pluta. Kapitan zespołu m.in. dwukrotnie trafił z dystansu, czym dał sygnał do odrabiania strat.

- Na początku byłem sfrustrowany, bo nie mogłem pomóc drużynie - w ten sposób o meczu Energa Czarni Słupsk - Anwil Włocławek zaczyna mówić Andrzej Pluta, kapitan zespołu przyjezdnych, który długo szukał swojego miejsca na parkiecie w Hali Gryfia. Doświadczony gracz otworzył worek z punktami swojej drużyny rzutem z dystansu, lecz później przez kilkanaście minut pozostawał niewidoczny. - Rywale bardzo dobrze mnie kryli, cały czas odcinając od podań - komentuje koszykarz.

Zresztą nie tylko Pluta miał problemy ze zdobywaniem punktów. Cała ekipa Anwilu nie grzeszyła skutecznością i do przerwy rzuciła zaledwie 30 oczek. Jak się jednak okazuje, w trakcie przerwy między drugą a trzecią kwartą kapitan włocławian odebrał to jako... dobry prognostyk. - W pierwszej połowie byłem bardzo podbudowany faktem, że praktycznie nic nie trafialiśmy, a Czarni tymczasem prowadzili tylko dwoma punktami, podczas gdy Harris trafiał właściwie wszystko. Myślałem sobie: jeśli my dojdziemy do normalnej dyspozycji rzutowej, wówczas ich przełamiemy. Okazało się, że impas trwał jednak w drugiej połowie i coś ruszyło się dopiero w samej końcówce. No ale wygrywa się grając czterdzieści a nie trzydzieści kilka minut - tłumaczy zawodnik.

I rzeczywiście. Jeszcze na cztery minuty przed końcowym gwizdkiem sędziego gospodarze osiągnęli najwyższą, sześciopunktową (64:58) przewagę w tym spotkaniu i wydawało się, że są na najlepszej drodze do zwycięstwa. Koszykarze Czarnych zapomnieli jednak na chwilę o Plucie i to wystarczyło. Doświadczony obrońca z zimną krwią dwukrotnie trafił z daleka oraz dołożył dwa rzuty wolne i goście powrócili do gry. Jak tamte zagrania wspomina sam zainteresowany? - Jestem typem człowieka, który zawsze walczy do końca i liczy, że prędzej czy później będzie miał swoją szansę. Dlatego cieszę się, że w kluczowych momentach pojawiłem się na parkiecie i drużyna mnie wykorzystała jako strzelca.

Nie da się jednak ukryć, że włocławianie nie wywieźliby dwóch punktów ze Słupska, gdyby nie fantastyczna i decydująca akcja Dru Joyce’a. - On nam bardzo zaimponował, bo we wcześniejszych kilku akcjach tracił piłki i wszyscy myśleli, że się zagotował. A tymczasem w najważniejszym momencie przesądził o naszym zwycięstwie - docenia swojego nowego partnera z zespołu Polak, dodając po chwili: - Generalnie Dru bardzo szybko złapał nasze zagrywki. Pojął je właściwie w ciągu dwóch-trzech treningów, co jest ewenementem jeśli chodzi o zawodnika amerykańskiego.

W tym miejscu warto dodać, że jeszcze tydzień przed niedzielnym spotkaniem Joyce był rozczarowującym na całej linii koszykarzem Energi Czarnych. Jakież zdziwienie musiało pojawić się więc na twarzach działaczy słupskiego klubu, gdy dowiedzieli się, że zwolniony przez nich zawodnik rychło znalazł zatrudnienie w drużynie, przeciwko której mieli grać za kilka dni. Zaskoczenia całą sytuacją nie kryje zresztą także Pluta. - Od początku coś mi podpadało w tej sprawie, bo albo zawodnik jest słaby, albo klub nieodpowiedzialny. Wiadomo, że nawet jeśli gracz byłby poziomem nie za dobry, to nie robi się takich rzeczy. Gdy przyjeżdża się bowiem na mecz do miasta, gdzie cie nie chcą, udzielają się emocje, a adrenalina jest podwójna - wyjaśnia weteran polskich parkietów, choć z pewnością nie martwi zaistniałą sytuacją.

Komentarze (0)