Według pierwotnego planu Znicz Jarosław miał gościć Anwil w sobotę w ramach 10. kolejki PLK. Włocławianie poprosili jednak swojego rywala o przełożenie spotkania na niedzielę, licząc że taką samą postawę zaprezentują działacze MKS Dąbrowa Górnicza, z tym, że tym razem chodziło o przyspieszenie meczu Pucharu Polski ze środy na przynajmniej wtorek. Wszystko to, by nie zaistniała konieczność powrotu do Włocławka pomiędzy tymi dwoma pojedynkami.
Okazało się jednak, że o ile przeciwnik ekstraklasowy bez żadnego problemu przystał na prośbę Anwilu, to takiego zamiaru nie miała ekipa I-ligowa. - Dla mnie to jest śmieszne, że oni nie chcą zgodzić się na przełożenie meczu - komentuje całą sytuacje kapitan zespołu Andrzej Pluta, dodając: - Drużyny z ekstraklasy idą sobie na rękę, a zespół z I ligi nie... Oczywiście oni mają do tego prawo, ale to jednak my będziemy musieli robić puste kilometry.
Tych kilometrów trochę się uzbiera, bowiem z Włocławka do Jarosławia jest ich około 480. Wartość tą trzeba pomnożyć przez dwa, wszak Anwil musi wracać na Kujawy po spotkaniu ze Zniczem, by nazajutrz jechać do Dąbrowy Górniczej, czyli zrobić dystans około 290 kilometrów. Oczywiście razy dwa, bowiem po rozegraniu meczu trzeba przybyć z powrotem Włocławka. W ciągu więc zaledwie pięciu dni zawodnicy Anwilu przejadą około 1540 kilometrów, co jak na warunki polskich dróg jest koszmarem. Gdyby MKS przystał na przełożenie spotkania i rozegranie go o dzień lub dwa wcześniej, dystans ten zmniejszyłby się o około 470 kilometrów.
- Wracamy więc do Włocławka w poniedziałek rano po całonocnej podróży z Jarosławia, przepakowujemy bagaże i już we wtorek rano ruszamy do Dąbrowy Górniczej. Cóż, czasem tak bywa, a rywal miał prawo nam odmówić - mówi Hubert Hejman, dyrektor sportowy Anwilu. - Mam tylko nadzieję, że odwdzięczymy się im na parkiecie - kończy Pluta.