Cracovia Kraków, jak na dwukrotnego mistrza Polski przystało, w Radomiu została przyjęta z pełnymi honorami. Na okazałej prezentacji się jednak skończyło, bowiem jak podkreślali przed meczem opiekunowie ekipy spod Wawelu, podczas walki o punkty najzwyczajniej nie ma miejsca na miękką grę. Radomianie, oprócz chęci podtrzymania zwycięskiej serii, mieli też na uwadze wzięcie rewanżu za wysoką porażkę w Krakowie ich sąsiadów w tabeli. W pierwszych minutach jednak nie mogli się wstrzelić, za to strzelecki festiwal rozpoczął w ekipie gości Dawid Wojciechowski. Trafiony rzut za trzy punkty sprawił, że radomianie, a ściślej Piotr Kardaś i Emil Podkowiński zwarli szyki i błyskawicznie zaczęli punktować rywali. Przy stanie 14:8, ten pierwszy miał na swoim koncie osiem "oczek", Podkowiński tymczasem sześć.
Ekipa spod Wawelu, wobec ustawienia radomian w defensywie strefą nastawiła się na rzuty zza linii 6,25 m. Co prawda, przynosiło to skutek, ale zapewne nie w takim stopniu, w jakim by sobie tego życzyli krakowianie. Zawodnicy Rosy tymczasem systematycznie powiększali przewagę, żeby już na zakończenie pierwszej kwarty prowadzić 14 "oczkami". Wysoko wygrana prze radomian partia otwarcia sprawiła, że w drugiej kwarcie obie ekipy zaprezentowały dość senny basket. Sygnał do gry na poziomie dali Paweł Wiekiera i Dariusz Pająk, którzy zanotowali po celnym trafieniu za trzy. Był to jednak chwilowy zryw. Obydwie ekipy sprawiały wrażenie, jak gdyby oczekiwały na występ polskiego hip-hopowca Masseya, którego popisy w przerwie pojedynku urozmaiciły czas kibicom.
Jak bardzo radomianom zależało nie tylko na zwycięstwie, ale i efektownym zaprezentowaniu się swoim kibicom, niech świadczy fakt, że po dwóch nieudanych akcjach trzeciej kwarty trener Piotr Ignatowicz poprosił o czas. Dopiero po zmniejszeniu przewagi do dziewięciu "oczek" radomianie wzięli się za grę. Tomasz Wróbel trafił „za trzy” i wydawało się, że maraton radomian sprzed przerwy będzie kontynuowany. Sebastian Salamon i Dariusz Pająk zwietrzyli jednak okazję do sprawienia niespodzianki i krok po kroku zbliżali się do gospodarzy. Sprawy w swoje ręce wziął więc Paweł Wiekiera, który nie tylko w defensywie, ale i w ataku udowadniał swoją wyższość nad rywalami. Nie dość, że trafiał za trzy, to jeszcze nie dał rozwinąć skrzydeł Łukaszowi Łabudzie. Gdy w poczynaniach destrukcyjnych dołączył do niego Artur Donigiewicz, krakowianie w ataku mieli niesamowicie ciężkie życie. Sęk w tym, że w akcjach ofensywnych gospodarzy również wiele pozostawało do życzenia, stąd na 10 minut przed zakończeniem pojedynku prowadzili już tylko 49:45.
Krakowianie ostatnią odsłonę, zamiast próbować penetrować strefę podkoszową, zdecydowali się na szukanie punktów po rzutach zza linii 6,25 m. To, co im się nie udawało, udało się Piotrowi Kardasiowi. Tak jak pierwszą kwartę, tak i ostatnią rozpoczął od celnego rzutu za trzy, co znów wprowadziło dużo spokoju w poczynania Rosy. Swoje dorzucił tez Tomasz Wróbel i po dwóch minutach z czterech punktów zrobiło się 14, co praktycznie przesądziło o losach potyczki.
Rosasport Radom - Cracovia Kraków 69:54 (27:13, 12:13, 10:19, 20:9)
Rosasport: Kardaś 16 (4), Nikiel 10, Podkowiński 9, Wiekiera 8 (2), Zalewski 0 oraz Wróbel 13 (3), Donigiewicz 10, Kapturski 3 (1), Maj 0, Sosnowik 0.
Cracovia: Hajduk 12, Wojciechowski 11 (1), Salamon 6, Tyran 3 (1), Łabuda 0 oraz Szumełda-Krzycki 12 (1), Ostrowski 7, Pająk 3 (1), Czepczyk 0, Krawczyk 0.