Przypomnijmy genezę tego fatalnego bilansu. 18 porażek z rzędu na początku rozgrywek przeszło do historii NBA jako najgorszy start kiedykolwiek. Później było niewiele lepiej. W grudniu trzy wygrane, w styczniu tylko jedna, w lutym dwie. W marciu póki co też tylko jedno zwycięstwo. Daje to razem zaledwie siedem triumfów, z czego tylko jeden godny uwagi - 104:96 z Boston Celtics.
Całkiem niedawno Nets byli solidną firmą na Wschodzie. Tercet Carter-Kidd-Jefferson nie gwarantował może gry o najwyższe laury, ale też zespół z East Rutherford nie schodził poniżej pewnego poziomu. Największe gwiazdy zaczęły jednak opuszczać coraz słabiej spisującą się ekipę i to był początek końca Nets. Ostatnim, który pożegnał się był Vince Carter, który zasilił szeregi Orlando Magic. Tam wiedzie mu się bardzo dobrze, podobnie jak Kiddowi w Dallas. Nieco gorzej wygląda sytuacja Jeffersona w Spurs. Ale nie o tym mowa.
W New Jersey nie widać następców. Są co prawda młodzi zdolni Lopez, Lee, Douglas-Roberts, Jianlian czy nieco starszy Harris. Każdy z nich ma już na swoim koncie przynajmniej jeden kapitalny mecz w NBA. Co z tego, skoro razem wzięci do kupy nie potrafią stworzyć drużyny. Nie są to słabi gracze, którym brakuje umiejętności. Brak tu raczej pozytywnego bodźca, odpowiedniej motywacji albo... trenera z doświadczeniem.
Nie ma już w zespole Lawrence’a Franka. Kiedy miał w swoich szeregach Kidda i spółkę wiodło mu się bardzo dobrze. Trzy awanse do półfinałów konferencji w ciągu czterech sezonów to wynik nie najgorszy. Kiedy liderów zabrakło, wszystko się zmieniło. Frank nie potrafił poradzić sobie z nowymi, o wiele trudniejszymi realiami. Po dwóch sezonach bez awansu do play off i feralnym początku bieżących rozgrywek Frank został urlopowany. Trudno się było spodziewać, że zespół "zaskoczy" pod wodzą nowego trenera Kikiego Vandeweghe, zwłaszcza że do tej pory nie był on nigdy pierwszym szkoleniowcem.
Należy jednak pamiętać, że Nets mieli ogromnego pecha w tym roku. Kontuzje mnożyły się niczym w Portland, a z całej kadry tylko jeden zawodnik rozegrał wszystkie mecze. Mowa o Brooku Lopezie, jednym z najlepszych centrów młodego pokolenia w NBA. 22-latek nieco z przymusu stał się prawdziwym liderem swojej ekipy, zdobywając średnio 18,8 punktu i 8,8 zbiórki. To on jako jedyny będzie mógł powiedzieć po tym sezonie, że był udany. No, w miarę udany.
W New Jersey nikt nie chce myśleć o teraźniejszości. Wolą snuć plany na przyszłość. Przenosiny do Newark, a docelowo do Brooklynu, inwestycje rosyjskiego magnata Michaiła Prochorowa i Jay-Z mogą nastrajać optymistycznie. Ale to przyszłość. Teraźniejszość jest brutalna. Nets to drużyna z najgorszą ofensywą, skutecznością, najmniejszą liczbą asyst, itd. Jeśli nie wygra jeszcze przynajmniej dwóch spotkań, to zapisze się w historii, ale tej niechlubnej. Na koniec wypada jedynie przedstawić rozkład jazdy do końca sezonu i trzymać kciuki.
Końcowe odliczanie Nets: Sacramento (dom), Detroit (dom), Chicago (wyjazd), San Antonio (dom), Phoenix (dom), New Orleans (dom), Washington (wyjazd), Milwaukee (wyjazd), Chicago (dom), Indiana (wyjazd), Charlotte (dom), Miami (wyjazd).
New Jersey Nets 7-63 (2009/2010)
Philadelphia 76ers 9-73 (1972/1973)