Partizan Belgrad czyli zespół na miarę Final Four

Partizan Belgrad został sprawcą największej sensacji tego sezonu w prestiżowej Eurolidze. Mistrz Serbii w ćwierćfinale Elite Eight pokonał faworyzowane Maccabi Tel Awiw wynikiem 3-1 i tym samym zameldował się Final Four najważniejszej imprezy klubowej koszykarskiej Europy. I choć o kolejne zwycięstwa będzie bardzo ciężko, koszykarze Partizana liczą na jeszcze jedną niespodziankę.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Na dwa mecze do Tel Awiwu koszykarze Partizana Belgrad jechali nastawieni na walkę i z poczuciem, że żeby wygrać - muszą zagrać jak tylko najlepiej potrafią. Zdawali sobie sprawę, iż nie wystarczy skutecznie prezentować się po jednej stronie parkietu, gdyż Maccabi w zależności od tego jak układa się dany mecz - wygrywa u siebie albo obroną, albo atakiem. Przekonali się o tym koszykarze CSKA Moskwa, którzy w hali Nokia Arena zdobyli ledwie 54 punkty, a także Montepaschi Siena, którzy choć rzucili 82 oczka, z parkietu schodzili na tarczy. W całym sezonie 2009/2010 podopieczni Pini Gershona tylko raz przegrali na własnym boisku - z Cają Laboral Baskonia.

Pierwszy mecz przyniósł jednak zaskakujące rozstrzygnięcie. Mistrz Izraela nijak nie był w stanie zatrzymać jednego z nielicznych graczy w zespole Partizana urodzonych jeszcze w latach 70-tych, Dusana Kecmana, pozwalając mu zdobyć 29 punktów oraz siedem trójek. Efektem tego było roztrwonienie dotychczasowej przewagi, przegranie czwartej kwarty 11:27 i całego spotkania 77:85. - Nie ma znaczenia jak wówczas zagrałem, ważne że wygraliśmy pomimo presji i tego, że rywal prowadził praktycznie cały mecz - wspomina Kecman.

W kolejnym spotkaniu Maccabi zdecydowanie zmiażdżyło przeciwnika, ale ekipa z Serbii osiągnęła swój cel: wygrała na terenie rywala i z korzystnym bilansem przeniosła rywalizację do hali Pionir. - Wiedzieliśmy, że jeśli uda nam się pokonać Maccabi chociaż w jednym spotkaniu u nich, będziemy bardzo blisko sukcesu. Wszystko dzięki naszym fantastycznym kibicom, których mogliśmy być pewni, że stawią się w liczbie przekraczającej dwadzieścia tysięcy - dodaje Aleks Marić.

Jak się okazało, założenia sprawdziły się w stu procentach. Przy ogłuszającym dopingu, w trzecim meczu serii podopieczni Dusko Vujosevicia już po dwóch kwartach prowadzili na tyle wysoko (47:34), by w kolejnych odsłonach skupić się tylko na spokojnym kontrolowaniu przebiegu gry, zaś czwarty pojedynek to była prawdziwa walka z nokautem zadanym w najważniejszym momencie. Partizan wygrywał bowiem nieznacznie po pierwszej (18:16), drugiej (38:35) i trzeciej kwarcie (55:52), by w czwartej oddać piłkę w ręce niezawodnego, doświadczonego Kecmana, który przesądził o awansie do Final Four Euroligi.

- Nie czuję się bohaterem - mówi 33-letni koszykarz (jego średnia punktowa z tej serii to 15,3), dodając jednak po chwili ze śmiechem. - Ale jeśli mam być szczery, dumny jestem z innej rzeczy. Rok temu wygrałem Euroligę z Panathinaikosem. Oni w tym sezonie już odpadli wcześniej, więc w paryskim Final Four to ja będę jedynym obrońcą tego trofeum sprzed roku! Teraz jednak w koszulce Partizana...

Bohaterami nie czują się także inni zawodnicy, jak wspomniany Marić (12,8 punktu oraz 5,5 zbiórki), Bo McCalebb (13,5 plus 5) czy Jan Vesely (9,5 plus 4,8). Wszyscy podkreślają jedno. - Kluczem do tego sukcesu, bo to już teraz jest dla nas olbrzymi sukces, było wielkie pragnienie wygrywania. Byliśmy głodni nie tylko samej gry, ale walki od pierwszej do ostatniej minuty, opartej na ciężkiej pracy w obronie - tłumaczy 20-letni czeski środkowy, a wtóruje mu Marić. - Na taką chwilę niektórzy czekają całą karierę i nie udaje się im tego osiągnąć. My wywalczyliśmy coś niesamowitego w momencie, gdy większość z nas ma około 22-25 lat. Aż sam nie wierzę w to co mówię... Trzeba mieć wielkie serce do gry.

W półfinale Final Four Euroligi Paryż 2010 Partizan Belgrad zmierzy się z pogromcą mistrzów Polski - Olympiacosem Pireus.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×