NBA: Rozstrzygnięcia na Wschodzie - Cleveland i Boston w drugiej rundzie

W Konferencji Wschodniej rozstrzygnięto już trzy z czterech rywalizacji. We wtorek po raz czwarty swoich rywali pokonali Cleveland Cavaliers i Boston Celtics, dzięki czemu awansowali do drugiej rundy play off. Zwycięstwo numer trzy zanotowali z kolei Los Angeles Lakers.

Mało kto się spodziewał, że Celtowie tak szybko i tak łatwo uporają się z Miami Heat. Nie mogło być jednak inaczej skoro w pięciu meczach tej serii Żar zdobywał średnio 79,7 punktów przy skuteczności 39. proc, popełniając na dodatek ponad 18 strat w każdym spotkaniu. W ostatnim akordzie Dwyane Wade starał się jak mógł (31 punktów, 10 asyst i osiem zbiórek), lecz ponownie zabrakło mu wsparcia od kolegów. Co prawda Mario Chalmers dołożył 20 oczek, ale pozostali po raz kolejny zawiedli.

Być może był to ostatni mecz Flasha w barwach drużyny z Florydy. Wade od lipca będzie wolnym agentem, a chętnych na jego usługi na pewno nie zabraknie. - Nie mogę przewidzieć przyszłości, ale to będzie bardzo ważne lato. Na razie muszę jednak wyrzucić to wszystko ze swojej głowy. Jestem sportowcem, ale nie lubię przegrywać - mówił zawiedziony lider Żaru. Jedyne co on i jego kompani mogli zrobić w tym meczu to zredukować 21-punktowe prowadzenie do trzech oczek.

Gospodarze mieli tego dnia więcej atutów. Rajon Rondo znów był wszędzie - 16 punktów, 12 zbiórek i osiem asyst, a Ray Allen po raz enty udowodnił, że jak ma dzień, to wpada mu wszystko. Wybitny snajper pięciokrotnie celnie przymierzył z obwodu w drugiej połowie i z 24 oczkami okazał się najskuteczniejszym wśród zwycięzców.

- To będzie świetny pojedynek, klasyka serii. To dobrze dla koszykówki. Myślę, że oni są do pokonania, ale na pewno nie będzie łatwo. Zapowiada się twarda i ciężka rywalizacja - stwierdził Paul Pierce, który od soboty będzie musiał martwić się jak powstrzymać LeBrona Jamesa i jego Cleveland Cavaliers.

Boston Celtics - Miami Heat 96:86 (29:21, 19:17, 23:27, 25:21)

Boston: Ray Allen 24, Paul Pierce 21, Rajon Rondo 16 (12 as, 8 zb), Kevin Garnett 14, Kendrick Perkins 8, Glen Davis 7, Tony Allen 4, Rasheed Wallace 2, Michael Finley 0.

Miami: Dwyane Wade 31 (10 as, 8 zb), Mario Chalmers 20, Carlos Arroyo 8, Jermaine O’Neal 7, Udonis Haslem 6 (10 zb), Joel Anthony 6, Quentin Richardson 4, Michael Beasley 2, Dorell Wright 2.

Stan rywalizacji: 4:1 dla Bostonu

Ostatni mecz Cavs nie był spacerkiem dla LeBrona Jamesa i spółki. Co prawda lider wicemistrzów NBA sprzed trzech lat otarł się o triple-double (19 punktów, 10 zbiórek i dziewięć asyst), lecz jego zespół musiał drżeć o wygraną do ostatniej akcji. Bolący łokieć LBJ spowodował, że w ostatniej akcji musiał on wykonywać rzut wolny lewą ręką! Na szczęście dla gospodarzy, Bykom nie starczyło już czasu na odrobienie strat.

- Dręczy mnie to, bo nie wiem skąd się wziął ten ból. Nie jestem tym zaniepokojony, fani Cleveland także nie powinni się martwić. Nie mają żadnych powodów do paniki, ponieważ nie wydaje mi się, żeby to było coś poważnego - powiedział lider Cavs, który zdradził, że dwa dni temu wykonywał prześwietlenie łokcia.

W drugiej rundzie podopieczni Mike’a Browna zmierzą się z Boston Celtics, którzy łatwo poradzili sobie z Miami Heat. Pojedynki pomiędzy tymi dwoma ekipami zawsze elektryzują fanów basketu na całym świecie. Wiadomo nie od dziś, że Celtowie i Kawalerzyści nie przepadają za sobą, więc rywalizacja powinna nabrać dodatkowego smaczku. - Wielu mówi, że oni są już starzy, ale my wiemy, że oni wyjdą na parkiet i dadzą z siebie wszystko. To będzie zacięta walka, powinno być ciekawie - mówił Antawn Jamison, autor 25 punktów.

Byki, które do play off awansowały jako ostatnia ekipa na Wschodzie, nie zachwyciły, ale też mocno nie rozczarowały. Świetne mecze rozgrywał duet Rose-Noah, zdecydowanie najlepszy w barwach drużyny z Wietrznego Miasta. Był to najprawdopodobniej ostatni mecz Vinny’ego Del Negro na stanowisku szkoleniowca Bulls. - Nie martwię się tym. Jeśli ktoś będzie chciał mnie osądzić, to pewnie to zrobi - powiedział Del Negro.

Cleveland Cavaliers - Chicago Bulls 96:94 (27:26, 28:22, 18:23, 23:23)

Cleveland: Antawn Jamison 25, LeBron James 19 (10 zb, 9 as), Delonte West 16, Shaquille O’Neal 14, Mo Williams 7, Jamario Moon 7, Anderson Varejao 5, Anthony Parker 3, J.J. Hickson 0.

Chicago: Derrick Rose 31, Luol Deng 26, Kirk Hinrich 12, Joakim Noah 8, Taj Gibson 7 (11 zb), Flip Murray 6, Brad Miller 2, Hakim Warrick 2.

Stan rywalizacji: 4:1 dla Cleveland

Dallas przystępowali do tego meczu z nożem na gardle. Przegrali trzy spotkania z rzędu i nie pozostało im nic innego, jak tylko pokonać Ostrogi. Tak też się stało, a kapitalny dzień miał Caron Butler. Były gracz Washington Wizards od początku wziął na siebie ciężar zdobywania punktów oraz pobudzania widowni do jeszcze gorętszego dopingu. Efekt? 35 punktów i 11 zbiórek, dzięki czemu Mavs kontrolowali wydarzenia na parkiecie od początku do samego końca.

- Musimy w San Antonio zagrać z taką samą energią i zaprezentować podobna dyspozycję jak tutaj przez całe 48 minut - powiedział bohater Dallas, którzy otrzymał solidne wsparcie od swojego byłego kolegi z ekipy Czarodziejów, Brendana Haywooda. Doświadczony środkowy miał osiem punktów, osiem zbiórek i cztery bloki. Świetnie spisywał się szczególnie w obronie, gdzie skutecznie powstrzymywał Tima Duncan (11 punktów, 3/9 z gry).

Do przerwy miejscowi prowadzili różnicą siedmiu punktów, a decydujący cios zadali po przerwie. Ich przewaga szybko przekroczyła 20 oczek, a Spurs wciąż fatalnie pudłowali. W drugiej połowie mieli ledwo 27. proc. z gry, a w całym meczu niecałe 36. proc. - Jesteśmy załamani tym jak podeszliśmy do tego spotkania. Musimy z tego wyciągnąć wnioski i mam nadzieję, że wygramy w meczu numer 6. Nie chcemy wracać tu na mecz numer 7 - powiedział Manu Ginobili, zdobywca siedmiu punktów.

Dallas Mavericks - San Antonio Spurs 103:81 (27:21, 26:25, 29:18, 21:17)

Dallas: Caron Butler 35 (11 zb), Dirk Nowitzki 15, Jason Terry 12, Jason Kidd 10, Shawn Marion 10, Brendan Haywood 8, Jose Barea 8, Rodrigue Beaubois 3, Matt Carroll 2, Eduardo Najera 0, DeShawn Stevenson 0.

San Antonio: Tony Parker 18, George Hill 12, Tim Duncan 11, Ian Mahinmi 9, DeJuan Blair 8, Manu Ginobili 7, Matt Bonner 6, Richard Jefferson 4, Roger Mason 3, Antonio McDyess 2, Garrett Temple 1, Keith Bogans 0.

Stan rywalizacji: 3:2 dla San Antonio

Jeszcze kilka dni temu zachwycaliśmy się grą Oklahomy City Thunder, która w efektowny sposób dwukrotnie okazała się lepsza od Los Angeles Lakers. Tym razem jednak Grzmot nie miał nic do powiedzenia w starciu z obrońcami tytułu. Jeśli mecz rozpoczyna się od 13 kolejnych pudeł, to nie może być inaczej. Do przerwy deficyt wynosił już 21 oczek, a w drugiej połowie nawet 32. - Nie powinniśmy się tym cieszyć zbyt długo, trzeba tą serię jak najszybciej zakończyć - powiedział Andrew Bynum.

Młody center Jeziorowców miał 21 punktów i 11 zbiórek, a Pau Gasol 25 oczek i 11 zbiórek. Obaj zdominowali strefę podkoszową, podobnie jak w meczu numer 1. Wzięli się także za zdobywanie punktów, w związku z czym Kobe Bryant nie musiał w pojedynkę forsować tempa. - Graliśmy z sensem i intuicją. Wszystko było dobrze pomyślane i ukierunkowane - podsumował Phil Jackson, trener Lakers.

Goście nie potrafili sforsować twardej defensywy gospodarzy. Liderzy OKC Durant i Westbrook trafili wspólnie tylko dziewięć z 27 prób z gry. - Nie wiem dlaczego, ale skopali nam tyłki od samego początku. Kilka razy zaprezentowali efektowne wsady i publika szybko ożyła. Od tego czasu zdominowali grę, a my nie potrafiliśmy do niej wrócić - ocenił Kevin Durant, zdobywca 17 punktów. Spotkanie numer 6 w Oklahomie, w piątek.

Los Angeles Lakers - Oklahoma City Thunder 111:87 (31:16, 24:18, 33:26, 23:27)

LA Lakers: Pau Gasol 25 (11 zb), Andrew Bynum 21 (11 zb), Ron Artest 14, Jordan Farmar 14, Kobe Bryant 13, Lamar Odom 7, Derek Fisher 6, Josh Powell 5, Adam Morrison 4, Shannon Brown 2, Luke Walton 0.

Oklahoma: Kevin Durant 17, Russell Westbrook 15, Serge Ibaka 12, James Harden 11, Etan Thomas 10, Jeff Green 8, Nenad Krstic 4, Thabo Sefolosha 3, Eric Maynor 3, Kyle Weaver 2, Nick Collison 2.

Stan rywalizacji: 3:2 dla Los Angeles

->Zobacz terminarz play off<-

Źródło artykułu: