Rok temu Janusz Wierzbowski szumnie zapowiadał, że żaden klub z długami nie znajdzie swojego miejsca w ekstraklasie. Wypadnie z i tak tonącego okrętu, do pierwszej ligi, a nawet jeszcze niżej. Wtedy uwierzyłem, że to początek zmian, ewolucji, a po cichu liczyłem na rewolucję w zarządzaniu Polską Ligą Koszykówki.
Ale kiedy przyszła weryfikacja klubów władze się ugięły, dopuszczając do rozgrywek kluby, które powinny mieć kategoryczny zakaz ze względu na propagowanie amatorszczyzny. Nic więc dziwnego, że koszykówka nie przemawia do świadomości społeczności, która i tak uwielbia, kocha piłkę nożną, choć nierzadko słyszy się o skandalach, brudnych zagrywkach, sprzedawaniu meczów.
Janusz Wierzbowski jak i Roman Ludwiczuk robili dobrą minę do złej gry, świecili oczami, choć za nimi kryły się wielkie kłamstwa. Weryfikacja była tylko przykrywką, która miała mówić: spokojnie, pracujemy nad poprawą, a w gruncie rzeczy obaj panowie nie mieli najmniejszych zamiarów czegoś zmieniać. Wszak zmiany wymagają - wbrew pozorom - nie tylko ogromnego nakładu pracy, lecz przede wszystkim wizji.
Dla prowizorki z ligi wyrzucono Basket Kwidzyn. I kiedy próbowałem się dowiedzieć dlaczego, nikt nie potrafił konkretnie odpowiedzieć, bo oficjalna przyczyna odmowy nie dotarła do klubu, choć władze twierdziły co innego. A na dodatek nie znalazło się miejsce dla tej drużyny na zapleczu ekstraklasy.
Zamiast Basketu w PLK pojawił się Znicz Jarosław, który nie przeszedł pierwszych dwóch etapów. Otrzymał czerwoną kartkę, ale pomimo tego wrócił na boisko. Bo Roman Ludwiczuk i Janusz Wierzbowski mieli taką władzę a było to też na rękę klubom - na skutek tej decyzji nie musiały pauzować.
Wierzbowski już dawno usunął się w cień, wycofał się z zarządzania Polską Ligą Koszykówki i obecnie nie pozostało po nim nic innego, jak tylko wspomnienia. Swój urząd prezesa PZKosz. oraz szefa RN PLK sprawuje demagogiczny podczas swoich wystąpień Ludwiczuk.
Kilka miesięcy temu Wierzbowskiego zastąpił Jacek Jakubowski, powszechnie szanowany w świecie koszykarskim. Jego kadencja trwa, on również zapowiedział gigantyczne zmiany. Przed nim niebawem pierwszy egzamin - weryfikacja klubów. Drużyny nie mogą mieć długów, a jeśli już to muszą mieć w budżecie tyle pieniędzy, by starczyło na ich pokrycie oraz wypełnienie minimum finansowego (dwa miliony złotych).
Nowemu prezesowi dałem już dawno kredyt zaufania, lecz obawiam się, że i on stanie przed trudnym zadaniem. Przepuścić skromną liczbę klubów, ale zarządzanych profesjonalnie, które nie będą musiały w trakcie sezonów ciąć kosztów, czy też pozwolić szerszemu gronu zagrać w ekstraklasie, przymykając jednocześnie oko na budżety.