Musimy inwestować w najzdolniejszych koszykarzy - rozmowa z Jerzym Szambelanem, trenerem męskiej kadry U-17

Ogromnym sukcesem zakończyły się Mistrzostwa Świata U-17 rozgrywane w niemieckim Hamburgu. Reprezentacja Polski prowadzona przez Jerzego Szambelana zdobyła srebrny medal. - Wynik zaskoczył chyba wszystkich w związku z czym jest tak ogromne zainteresowanie tym rezultatem - stwierdził szkoleniowiec kadry, który zdaje sobie sprawę z sytuacji, która może być niebezpieczna dla kariery młodych koszykarzy.

Kamil Górniak: Wicemistrzostwo świata to ogromny sukces. Jak pan to odebrał?

Jerzy Szambelan: To dopiero zaczyna do mnie dochodzić. Podchodziłem do tego wszystkiego tak spokojnie. Później to wielki szum zrobiły media (śmiech). Wynik zaskoczył chyba wszystkich w związku z czym jest tak ogromne zainteresowanie tym rezultatem.

Nie byliście upatrywani w gronie faworytów. Grzegorz Grochowski mówił, że mieliście być takim dostarczycielem punktów, chłopcem do bicia.

- Nie byliśmy upatrywani jako faworyt, ale chłopcem do bicia chyba też raczej nie. Nikt nie wiedział jaki jest układ sił, kto z kim może wygrać. Znaliśmy tylko europejskie zespoły. Nie mieliśmy zielonego pojęcia o drużynach spoza naszego kontynentu. Wydaje mi się, że oni o nas także nic nie wiedzieli. Na szczęście udało się zdobyć materiał z Serbii, gdzie grała Australia. Mogliśmy dzięki temu jakoś pomóc chłopcom w rozpracowaniu rywala. Potem to już szło na bieżąco na mistrzostwach. Mecze się odbywały i można było kupić nagranie każdego spotkania, które kosztowało 15 euro. Oglądaliśmy do późna te pojedynki i rozpracowywaliśmy rywali. Na odprawach chłopcy dostawali wiedzę o przeciwniku i co trzeba zrobić, żeby wygrać. Ważny był pierwszy pojedynek, gdyż dobre wejście w turniej powoduje, że psychika pracuje znacznie lepiej. Później krok po kroczku, mecz po meczu wygrywaliśmy, chłopcy się motywowali i jakoś to poszło.

Wygraliście grupę, ale mogło być różnie gdyby nie fantastyczna pogoń za Hiszpanami w końcówce i dobra gra w dogrywce.

- Jest taka zasada, że ci co doprowadzają do dogrywki, to z reguły ją wygrywają. W tym przypadku to się sprawdziło.

Bardzo trudnym pojedynkiem była konfrontacja z Litwą. Przegrywaliście wysoko po pierwszej kwarcie, a potem systematycznie dochodziliście do rywala, by w połowie ostatniej kwarty odskoczyć na kilka oczek. Potem jednak Litwa was doszła i zrobiło się nerwowo. Udało się jednak wygrać i awansować do finału.

- Ogromny wkład w końcowy sukces miał Mateusz Ponitka, który pozwolił nam na dojście rywala, który uciekł nam na ponad 10 oczek. Mateusza dał wtedy trzy skuteczne akcje. To był bardzo trudny mecz. Litwa nas bardzo dobrze rozpracowała. Nie pozwolili na grę Przemkowi Karnowskiemu, Grześkowi Grochowskiemu i Mateuszowi Ponitce. Mieliśmy problem z powstrzymaniem jednego z graczy rywala, który był leworęczny i strasznie nam dokuczał. Wcześniej ten zawodnik tak dobrze nie grał. Dopiero po przerwie udało nam się go powstrzymać dzięki desygnowaniu do gry Filipa Matczaka. Okazało się to skuteczne. To był chyba taki moment przełomowy. Do przerwy zrobił 16 punktów. Znakomicie penetrował, mimo asysty naszych wysokich graczy.

Który zawodników pana zdaniem zaskoczył w kadrze Polski? Czy jest taki gracz, który zagrał turniej życia? Grzegorz Grochowski wskazał Tomasza Gielo.

- Skrzywdziłbym chłopców gdybym wskazał kogoś. Oni bardzo chcieli osiągnąć sukces. Tworzyli wszyscy razem zgrany kolektyw. Dużo wnosił Mateusz Ponitka, Tomek Gielo, czy nawet ten młody Daniel Szymkiewicz, który wchodził i dawał z siebie wszystko. Wydaje mi się, że zespół pojechał dobrze przygotowany pod względem psychofizycznym. Na takim turnieju te obciążenia psychiczne są duże. Taktyka czy technika jest mniej ważna od tego, jak znosi się to wszystko pod względem mentalnej.

Czy ci chłopcy będą potrafili ponieść ten ciężar tego sukcesu?

- Będziemy dopiero to obserwować. Myślę, że najważniejszy jest szybki kontakt i rozmowa na ten temat. Jeśli się ich zostawi samych to teoretycznie może to im zaszkodzić.

Teraz sześciu z pana podopiecznych gra na Litwie w Mistrzostwach Europy U-18. Można powiedzieć, że są w biegu. Czy to dla nich dobrze?

- Trudno powiedzieć. Nie mamy takich doświadczeń. Dobrze, że tam pojechali, gdyż mogę z nimi być cały czas i uświadamiać ich, żeby ten sukces im nie zaszkodził. Po ubiegłorocznych Mistrzostwach Europy U-16 w Kownie po cichu cieszyłem się, że nie zdobyliśmy medalu. Gdyby zdobyli jakiś krążek, to mógłby on im zaszkodzić. Lepiej, że lekki niedosyt pozostał, niż żeby była pełna satysfakcja.

Powoli zaczyna się szum wokół tych koszykarzy. Przemysławem Karnowskim już zaczęto się interesować nie tylko w Europie, ale mówi się też o USA. Czy to aby nie za wcześnie?

- Nie. Bez przesady. O czym my w ogóle gadamy. Chłopak jest dopiero na początku drogi. Przed nim ciężka praca. Musi się jeszcze nauczyć wielu rzeczy, podnieść przygotowanie pod każdym względem.

Marcin Gortat mówił, żeby ci chłopcy byli spokojnie prowadzeni, żeby agenci nie namieszali im w głowach.

- Oczywiście. Cały czas powtarzam to, żeby zawodnik się mógł rozwijać muszą być zachowane na wysokim poziomie trzy wartości tj. postawa mentalna, przygotowanie techniczno-taktyczne i przygotowanie wszechstronne. Trzeba pilnować tych wartości i nad nimi pracować. Nie można zaniedbać żadnej z nich. Jeśli coś w jednej brakuje to zawodnik nie funkcjonuje należycie. Tak samo jest z pracownikiem. Jeśli nie jest zdyscyplinowany i nie słucha poleceń to jego wartość spada. Tak samo jest w sporcie. Jeżeli jedna wartość jest słabsza, ale zawodnik bardzo chce i jest zaangażowany, dobrze przygotowany fizycznie, ale ma zaległości w przygotowaniach techniczno-taktycznych to jego wartość spada. To jest bardzo ważne dla tych uzdolnionych chłopaków. Jeśli gracz jest utalentowany i ma umiejętności psychofizyczne to trzeba zrobić wszystko, żeby mógł się rozwijać. Były kiedyś prowadzone rozmowy z trenerem Jasminem Repesą na temat prowadzenia kadry seniorów. Prezesowi PZKosz powiedział, żeby najpierw zająć się uzdolnioną polską młodzieżą, której w naszym kraju nie brakuje. Musimy inwestować w tych najlepszych i stwarzać im idealne warunki do rozwoju. Trzeba stworzyć system selekcyjny. Taka powinna być strategia i sposób poruszania się. W tą stronę trzeba iść. Niestety na razie nie doszliśmy jeszcze do tego etapu.

No właśnie. Mamy uzdolnioną młodzież, ale gdy osiągają pewien wiek, to gdzieś znikają.

- Zgadza się. Mamy przykład Stali Stalowa Wola. Jeśli pracodawca jest osobą niekompetentną, ale uczciwą, to powinien się otoczyć osobami, które za niego zrobią tą robotę. A u nas co się dzieje. Facet szuka takich, którzy stworzą mu otoczkę i komfort, żeby to jak najdłużej trwało. To nie oto chodzi. Tak mi się wydaje, że to jest brak uczciwości. Otoczyć się ludźmi, którzy będą donosić, będą stanowiska z dobrymi pensyjkami. Nie może być takiej sytuacji, że w klubie nie tworzy się podstaw do funkcjonowania dobrego basketu, nie otacza się dobrymi ludźmi, którzy coś chcą zrobić. W Stalowej Woli nie brakuje dobrych trenerów. Jest trener Sroka, który jest trenerem siatkówki, który pracował w Szkole Mistrzostwa Sportowego. To doświadczony szkoleniowiec z ogromną wiedzą i przygotowaniem merytorycznym. Dodatkowo ten człowiek nie wejdzie w żadne układy. Czy nie byłoby problemy wziąć i dać mu stanowisko koordynatora, który zająłby się całym szkoleniem. Uważam, że szybko by to wszystko uporządkował. Nie wiem, czy niektórzy się go po prostu boją czy co.

Nawiązał pan właśnie do Stalowej Woli, w której niedobrze się dzieje ze sportem. Ma pan ogromne poparcie wśród kibiców, którzy chcieliby pana widzieć na stanowisku trenera koszykarzy.

- Ja jestem trenerem od jakichś 35 lat. Sercem oddałem dla tego klubu. Już kiedyś podjąłem się prowadzenia seniorów, ale to było jakieś nieporozumienie. Wtedy w składzie był syn byłego prezydenta Rzegockiego (Marcin przyp. red.). Prowadziłem Stal wtedy 5 tygodni i zrezygnowałem. Był konflikt i zgłosiłem to do prezesa Bronisława Żaka i mówiłem albo on albo ja. Powiedziałem, że nie będę tolerował jego wybryków, gdyż to nie był pierwszy raz. Pan Żak powiedział, że mnie przeprosi, ale nic takiego nie miało miejsca. W piątek zrobiłem trening, w sobotę zagraliśmy mecz, a w poniedziałek złożyłem rezygnację. Teraz też mnie chcieli. Rozmawiał ze mną starosta (Wisław Siembida przyp. red.) i pan Żak. Ja jednak powiedziałem, że z tym towarzystwem nie będę pracował.

Komentarze (0)