Witka graczem mistrza Polski

Po kilkuletniej przygodzie z Turowem Zgorzelec, Robert Witka przenosi się nad morze. Od nowego sezonu silny skrzydłowy będzie występował w barwach mistrza Polski, drużyny Asseco Prokomu Gdynia. 29-letni koszykarz jest już trzecim silnym skrzydłowym w ekipie budowanej przez Tomasa Pacesasa.

Trener Tomas Pacesas ściągnął do swojego zespołu kolejnego polskiego zawodnika - 29-letniego Roberta Witkę, którego transfer do gdyńskiego Asseco Prokomu jeszcze przed kilkoma dniami praktycznie nie był brany pod uwagę. Litewski szkoleniowiec zmienił jednak nieco swoją koncepcję, gdyż od nowego sezonu Prokom będzie musiał grać w TBL od samego początku, a nie od drugiej fazy rozgrywek, jak zakładano wcześniej.

Asseco Prokom, jako zespół grający w europejskich pucharach, musi w każdym meczu ligowym zgłosić w protokole meczowym pięciu rodzimych zawodników. Nie byłoby z tym problemu jeszcze kilka tygodni temu, ale fatalnej kontuzji doznał Krzysztof Szubarga i stąd właśnie wzmocnienie składu kolejnym Polakiem.

29-letni Witka to wychowanek Anwilu Włocławek, w którym grał z małą przerwą w latach 1997/2006. W sezonie 2002/2003 zdobył mistrzostwo Polski, a dwa lata później dołożył do swojej kolekcji jeszcze srebrny krążek. Co ciekawe, koszykarz był już wcześniej wicemistrzem kraju z Anwilem, w roku 1999 i 2000, lecz wówczas praktycznie nie pojawiał się na parkiecie.

W roku 2006 nadszedł jednak moment pożegnania z kujawskim zespołem - Witka przeniósł się do budowanego przez Saso Filipovskiego Turowa Zgorzelec. Na krańcu Polski spędził trzy i pół sezonu, spisując się bardzo solidnie w roli podstawowego silnego skrzydłowego. Trzy srebrne medale wywalczone w tym okresie zostały jednak przyćmione nieco przez okoliczności, w jakich zawodnik rozstał się z klubem. W marcu, po kolejnej porażce Turowa, Witka pozwolił sobie na krytykę drużyny w mediach i przez to został dyscyplinarnie zwolniony.

W składzie Asseco Prokomu Gdynia jest więc obecnie trzech silnych skrzydłowych. Poza Witką są jeszcze Jan-Hendrik Jagla i Ronnie Burrell.

Komentarze (0)