Sue Bird: Ta drużyna ma talent

Amerykanki na mistrzostwa świata do Czech przyjechały z jasnym celem, czyli odzyskać utracony przed czterema laty tytuł. Jak dotychczas reprezentantki USA wręcz niszczą swoje rywalki, a to tylko dodaje im pewności siebie i wiary, że tytuł pojedzie do USA. Trudno się jednak dziwić takiemu podejściu do sprawy, bo zespół wygląda rewelacyjnie.

W tym artykule dowiesz się o:

W piątkowym meczu z Senegalem sześć koszykarek zapisało na swoim koncie dwucyfrowe zdobycze punktowe, a trzy kolejne miały po 9 i 8 punktów. To pokazuje głębię składu i jego potencjał. Potencjał nie tylko w ofensywie, ale i defensywie, bowiem Amerykanki bronią z wielkim zaangażowaniem i pasją.

- To fajne, że w drużynie mamy tyle utalentowanych koszykarek. W każdym bowiem momencie meczu którakolwiek może spokojnie usiąść na ławce i odpocząć - mówi podstawowa rozgrywająca Sue Bird, która w roli zmienniczki ma Lindsay Whalen. - To jest nasza przewaga w momencie, gdzie nie miałyśmy czasu na treningi przed turniejem. Mamy głębię składu, gdzie każda koszykarka wnosi do gry nową jakość. Mamy 12 zawodniczek i każda z nich może uzyskać dwucyfrową zdobycz punktową. W piątek było ich sześć, a mogło być i dziewięć. To jest nasza siła.

Amerykanki grają znakomicie i w dwóch dotychczasowych meczach (z Grecją i Senegalem) bardzo szybko rozwiały wszelkie nadzieje na dobry wynik rywalek. Podopieczne Geno Auriemmy wychodzą na parkiet zmobilizowane, agresywne i żądne kolejnych wygranych. - To właśnie na tym się koncentrujemy, żeby od początku grać twardo i zyskiwać przewagę. Pierwsze minuty są najważniejsze - komentuje Diana Taurasi. - W sobotę wykonałyśmy kawał dobrej roboty.

Sama Taurasi nie może jednak na razie zapisać tego turnieju do udanych. W dwóch pierwszych meczach miała olbrzymie problemy z przewinieniami. Wydawało się, że z Senegalem zdoła się odbudować, gdyż mecz zaczęła od pierwszych ośmiu punktów dla swojej reprezentacji, ale z tym dorobkiem dotrwała do końcowej syreny. Wszyscy jednak wiedzą, jak doskonałym zawodnikiem i strzelcem jest "DeeTee" i wystarczy tylko podpalić lont, a ona odpali.

W amerykańskim teamie widać też, że bardzo pozytywną rolę odgrywa atmosfera. Nawet ta, która gra najmniej, jest nią podbudowana. - Chemia w zespole jest niesamowita - mówi Jayne Appel. To jednak nie tylko słowa, bo to widać na parkiecie. Amerykanki mobilizują się, po każdej akcji, czy udanej czy nie, przybijają sobie "piątki", a po każdym upadku na parkiet którejkolwiek zaraz dwie inne stawiają ją na nogi. - To jest duch naszej drużyny, a każda zawodniczka czuje się w tym zespole komfortowo. To ważny element całej układanki - zakończyła Apple.

W ostatnim meczu pierwszej fazy grupowej USA zmierzy się z Francją. Aktualne Mistrzynie Europy to z pewnością rywal godny walki z Amerykankami, co będzie dla tych drugich pierwszym dość poważnym sprawdzianem na tych mistrzostwach. Szkoda tylko, że w ekipie Trójkolorowych zabraknie Sandriny Grudy...

Komentarze (0)