Sobotnie spotkanie bardzo dobrze rozpoczęło się dla Trefla Sopot. Zawodnicy Karlisa Muznieksa prowadzili w pewnym momencie nawet różnicą 10 punktów. Jednak po przerwie, to zielonogórzanie nadawali ton wydarzeniom. Sopocianie zaczęli grać bardzo niekonsekwentnie w ataku, w dodatku mieli olbrzymie problemy z Walterem Hodgem oraz Chrisem Burgessem. - Zagraliśmy zdecydowanie słabiej niż w pierwszej połowie. Drużyna Zastalu to wykorzystała, trafiała rzuty z otwartych pozycji i zbudowała przewagę, która pozwoliła im na spokojne kontrolowanie reszty spotkania, aż do ostatniej minuty. Nie możemy sobie pozwalać na roztrwonienie takiej przewagi, którą mieliśmy. Zagraliśmy zupełnie dwie różne połowy i to jest nie do przyjęcia - mówi Filip Dylewicz, kapitan Trefla Sopot.
Sopocianie do przerwy grali bardzo zbilansowaną koszykówkę. Większość akcji zawodnicy znad morza kończyli spod kosza. Po przerwie, gdy gospodarze za sprawą Hodge’a nieco przyspieszyli, goście zaczęli się gubić. Podopieczni Muiznieksa zaczęli rzucać wyłącznie za trzy. - Wynika to z tego, że wierzymy, że wszystkie mecze można wygrać rzutami trzypunktowymi. Mamy w swoim składzie graczy, którzy są albo uważają się, że są dobrymi strzelcami. Nie wykorzystujemy swoich atutów, które mamy pod koszem. Na papierze na pewno prezentowaliśmy się lepiej od Zastalu. Pierwsza połowa to konsekwentna gra z naszej strony, często rzucaliśmy spod kosza, a później wyglądało to zdecydowanie gorzej - dodaje kapitan drużyny z Sopotu.
Koszykarze znad morza zdają sobie z tego sprawę, że takie mecze muszą wygrywać, jeśli marzą o osiągnięciu wyznaczonych celów. - Tracimy bardzo ważne punkty, które będzie trudno później odrobić, ponieważ czekają nas dużo poważniejsze mecze. Jest nam bardzo przykro, natomiast musimy cały czas pracować nad sobą - stwierdził reprezentant Polski.
Filip Dylewicz jest jednym z najbardziej doświadczonych zawodników w Treflu Sopot. Na boisku często udziela rad swoim młodszym kolegom, szczególnie Pawłowi Kikowskiemu. - Staram się, żeby był lepszym zawodnikiem. On cały czas dojrzewa do poważnej koszykówki. Nie może myśleć, że gra w Kotwicy Kołobrzeg i może robić co chce. Mi bardzo zależy, żeby ten zespół funkcjonował i walczył o medale a nie o utrzymanie. Tu mamy jasny cel i niektórzy zawodnicy muszą dorosnąć i zamiast patrzeć na swoje indywidualne osiągnięcia, pomyśleć o zespole. Staram się mu pomóc, ale to już od niego zależy czy będzie to odbierał pozytywnie czy negatywnie - podkreśla Dylewicz.