Do przerwy nic nie zapowiadało wysokiego zwycięstwa gospodarzy. Wojownicy po dwóch kwartach prowadzili bowiem 53:44. Spora w tym zasługa między innymi Dorella Wrighta, który zdobył 12 ze swoich 17 punktów. Podopieczni Keitha Smarta w kolejnych odsłonach nie potrafili jednak dotrzymać kroku Magic.
- Może nasze mecze powinny kończyć się po jednej połowie - zastanawia się trener Golden State Warriors. Jego zespół w podobnej sytuacji był w Miami, gdzie prowadził różnicą czternastu punktów i przegrał.
Rozjuszeni zawodnicy z Orlando zaczęli bombardować swoich rywali z dystansu (12/21 za 3 w drugiej połowie). Trafiali między innymi Jason Richardson i Gilbert Arenas. Ten ostatni trójką tuż przed końcem kwarty wyprowadził swój zespół na prowadzenie 79:71. Rozpędzeni gospodarze wśród, których prym wiedli Dwight Howard (22pkt) i Richardson (20) systematycznie powiększali dystans, który w ostatniej odsłonie wynosił nawet 22 oczka.
Gospodarze drugą połowę wygrali 66:37.
Dla przegranych 20 punktów zdobył Monta Ellis.
Triple - double zaliczył Hedo Turkoglu (10pkt, 10as i 14zb). - Cieszę się, że wreszcie zrobiłem coś dobrego dla tej drużyny - powiedział Turek.
Orlando Magic - Golden State Warriors 110:90 (24:28, 20:25, 35:18, 31:19)
(Howard 22 (17zb), Richardson 20 (5zb), Redick 13, Anderson 13 - Ellis 20 (7zb), Wright 17 (6zb), Curry 15 (6zb, 5as))
Po raz pierwszy w tym sezonie LeBron James i Dwyane Wade w jednym meczu rzucili przynajmniej 30 punktów. Pierwszy miał ich 38, a drugi 31. - Teraz pokazujemy, że wszelkie wątpliwości na temat naszej współpracy na parkiecie zostały rozwiane. Wreszcie robimy to co zakładaliśmy sobie jakiś czas temu - powiedział Wade.
Żar praktycznie poza pierwszą kwartą nie miał żadnych problemów z osłabionymi brakiem trzech zawodników (Gerald Wallace, Nazr Mohammed i DeSagna Diop - przyp. aut.) rywalem. Bobcats zupełnie zawiedli w drugiej i trzeciej odsłonie, kiedy spudłowali osiemnaście rzutów z rzędu. Pozwoliło to zbudować przyjezdnym bezpieczną przewagę, która na początku czwartej kwarty wynosiła 19 punktów. Bobcats potrafili zbliżyć się na jedenaście oczek. Heat szybko jednak powiększyli swoją przewagę. Była to zasługa Jamesa. Najpierw trafił pod presją trójkę, a później przechwycił piłkę po złym podaniu Shauna Livingstona i popisał się wsadem. Miami prowadziło wówczas 85:69. Miejscowi więcej im już nie zagrozili.
- Nic nie można zrobić, kiedy rzucają z trudnych pozycji. Oni mają dwóch najlepszych graczy w lidze, którzy zagrali świetnie - powiedział Stephen Jackson, który zakończył spotkanie z dorobkiem 22 oczek i 5 asyst.
Charlotte Bobcats - Miami Heat 82:96 (28:23, 15:24, 16:31, 23:18)
(Jackson 22 (5as), Augustin 16, Thomas 8 (5zb) - James38 (9zb, 5as), Wade 31 (11zb), Bosh 11)
Pozostałe mecze:
Boston Celtics - Minnesota Timberwolves 96:93 (17:25, 26:22, 27:26, 26:20)
(Pierce 23 (6zb), Allen 20, Davis 17 - Beasley 19, Flynn 15, Milicić 14 (6zb))
New Orleans Hornets - Philadelphia 76ers 84:77 (23:26, 20:14, 25:18, 16:19)
(West (8zb), Paul 15 (5as), Okafor 13 (8zb) - Brand 14 (10zb), Nocioni 13 (7zb), Speights 12 (6zb), Holiday 12 (6zb, 6as))
Denver Nuggets - Houston Rockets 113:106 (25:21, 27:31, 29:29, 32:25)
(Anthony 33 (11zb, 5as), Nene 16 (11zb), Afflalo 15 - Scola 24 (7zb), Lowry 21 (7zb), Budinger 13)
Utah Jazz - Detroit Pistons 102:97 (25:28, 28:23, 25:28, 24:18)
(Williams 22 (10as), Jefferson 16 (8zb), Kirilenko 15, Millsap 15 (10zb) - Prince 26 (5as), Hamilton 15, Gordon 14)