- Jestem bardzo rozczarowany. Oczywiście nie wszystkim, nie całym meczem, bo w naszej grze było sporo pozytywów, ale jestem rozczarowany decydującym fragmentem spotkania - mówi po ostatnim pojedynku ligowym Anwilu Włocławek z PGE Turowem Zgorzelec trener tych pierwszych, Emir Mutapcić, mając na myśli końcowe epizody. W połowie czwartej kwarty miejscowi remisowali jeszcze z ekipą gości 55:55, zaś na minutę i 30 sekund przed końcem rywale prowadzili jedynie 64:63. Ostatecznie skończyło się jednak czteropunktową wygraną Turowa 69:65.
Na domiar złego w podobnych okolicznościach Anwil przegrał również pojedynek w pierwszy weekend nowego roku, w Warszawie z Polonią. - Niestety po raz drugi pokazujemy, że nie umiemy odpowiednio wykorzystać naszego ataku, gdy przychodzi grać nerwowe końcówki. Tydzień temu również nie potrafiliśmy zdobyć punktów gdy wynik był na styku, a do końca meczu pozostawało kilkanaście sekund. Tego typu porażki bardzo bolą - podkreśla bośniacki trener, wskazując, że włocławianie przegrali ze zgorzelczanami głównie przez problemy w ataku. - Popełniliśmy 14 strat. To nie tak dużo jeśli weźmiemy pod uwagę, że tylko pięć lub sześć zakończyło się zdobyciem łatwych punktów przez przeciwnika. Zdecydowanie więcej kłopotów sprawił nam brak cierpliwości w ofensywie.
Wicemistrzowie Polski legitymują się obecnie fatalnym bilansem 5-7 i gdyby w tej chwili runda zasadnicza miała się zakończyć, sezon 2010/2011 zakończyłby się dla Anwilu prawdziwą katastrofą i pierwszym w historii brakiem awansu do play-off. Mutapcić sprawia jednak wrażenie, że wie czego potrzebuje jego zespół, by wraz z poprawą jakości gry, w parze szły wyniki. - Wreszcie zaczęliśmy grać dobrze w obronie i zatrzymaliśmy Turów na granicy 69 punktów. Mam nadzieję, że utrzymamy tę tendencję i jednocześnie poprawimy grę w ataku. Cały czas dążymy do tego, by grać koszykówkę zbilansowaną, w której nie będzie różnic pomiędzy obroną a ofensywą.
Gdy Bośniak przyjechał do Włocławka, zespół miał wielkie problemy z grą w defensywie. Te może nie są zażegnane, ale z pewnością uległy poprawie. Spotkanie z Turowem Zgorzelec i defensywa autorstwa Jacka Winnickiego obnażyły jednak braki w ataku, które wcześniej nie były widoczne. - Trafiliśmy tylko trzy trójki na 19 prób, a coś takiego nie zdarzyło się nam nigdy wcześniej. Ponadto zagraliśmy bardzo mało akcji, które wymuszałyby faule przeciwnika i powodowały jego problemy związane z przewinieniami. Jeśli chcemy zacząć wygrywać, to wszystko musi się zmienić - wyjaśnia pierwszy szkoleniowiec Anwilu.
Problem w tym, że ewentualna dobra passa "Rottweilerów" może rozpocząć się dopiero za niecałe dwa tygodnie. W połowie stycznia bowiem włocławianie będą grali z mistrzem Polski, Asseco Prokomem Gdynia, i biorąc pod uwagę aktualne formy i morale obydwu ekip, kwestia zwycięzcy wydaje się być jasna. Kolejne spotkanie będzie z kolei starciem z AZS Koszalin na wyjeździe i tam o wygraną powinno być o wiele łatwiej. Oczywiście tylko w kontekście luźnego przewidywania, gdyż drużyna z Pomorza pokonała przecież w ostatniej kolejce obecnego lidera ligi, Energę Czarnych Słupsk. No ale gdyby porównać te dwie konfrontacje, w których przyjdzie zagrać Anwilowi, o zwycięstwo na pewno będzie łatwiej w Koszalinie, niż w Gdyni. Bo o dwóch porażkach z rzędu nikt we Włocławku nawet nie chce myśleć...