Obaj bohaterowie środowego starcia swoje koszykarskie kariery rozpoczynali w tym samym czasie w Spójni. Teraz Grudziński powrócił do macierzystego klubu i od trzech lat wspiera młodszych kolegów. Tymczasem Ignatowicz przez kilka lat wspólnie z działaczami Rosy buduje silny zespół, który być może już niedługo powalczy o TBL. - Grałem z Piotrkiem wiele lat w koszykówkę. Znamy się bardzo dobrze. Jeszcze zanim zaczęliśmy uprawiać basket mieszkaliśmy na tym samym podwórku - wspomina Grudziński. - Jako człowieka znam go bardzo dobrze, ale w kwestii sportowej chcielibyśmy się zrewanżować za to, że przegraliśmy u siebie. Myślę, że teraz jesteśmy całkiem innym zespołem, z zupełnie inną filozofią gry i stać nas na zwycięstwo - przekonuje. Wygląda, więc na to, że przez czterdzieści minut walki na parkiecie sentymenty zejdą na drugi plan.
Stargardzianie po dwóch porażkach z rzędu potrzebują zwycięstwa, gdyż mogą wypaść z czołowej ósemki gwarantującej utrzymanie już po rundzie zasadniczej. Tyle samo punktów, co Spójnia ma Znicz Basket Pruszków. Tuż za tymi ekipami czai się też duet beniaminków ze Szczecina i Siedlec. - Cały czas walczymy o ósemkę, a inne zespoły też nie śpią i będą chciały nas dogonić, i wypchnąć z tej ósemki. Na pewno jednak nie złożymy broni. Jest jeszcze kilka meczów do końca rundy i na pewno będziemy walczyć tak, jak ostatnio - ocenia sytuację w tabeli kapitan Spójni.
Grudziński powraca również do ostatniego spotkania, w którym Spójnia przegrała na własnym parkiecie z prowadzącą w tabeli Politechniką. Ekipa ze stolicy, mimo, że była w sporych opałach zdołała zwyciężyć jednym punktem. - Ta porażka bardzo nas boli. Chociażby ze względu na to, że przegraliśmy głupio wcześniejszy mecz w Wałbrzychu. Chcieliśmy przed własną publicznością zmazać tą plamę. Wyszliśmy bardzo zmotywowani na spotkanie z Politechniką i widać było, że każdy z nas, gdy wychodził na parkiet dawał z siebie wszystko. Prawie cały pojedynek układał się po naszej myśli, a w końcówce więcej szczęścia miała Politechnika.
Końcowy rezultat mógł być inny, gdyby nie ostatnia akcja. Udziału w decydującej rozgrywce nie mógł wziąć kapitan Spójni, gdyż we wcześniejszej akcji doznał kontuzji. - Pani sędzina zauważyła, że jednak leci mi krew. Trener desygnował mnie do ostatniej akcji. Chciał, żebym dał dobrą zasłonę dla Jerzego Koszuty, żeby on wyszedł pod rzut, a jednak pani sędzina mnie zdjęła i nie mogłem uczestniczyć w ostatniej akcji - tłumaczy wychowanek Spójni.