Po dwóch spotkaniach rozgrywanych w dąbrowskiej hali łodzianie nie mogą tryskać optymizmem przed dalszą rywalizacją. O ile pierwszy mecz należał do gospodarzy, o tyle drugi już nie. Poniedziałkowy pojedynek przebiegał pod dyktando właśnie ŁKS-u, ale łódzka dominacja skończyła się wraz z rozpoczęciem czwartej kwarty, którą Zagłębiacy wygrali 31:17.
W końcówce czwartej odsłony punkty zdobywał jedynie Krzysztof Sulima, który trafił cztery z sześciu wolnych. W szeregi ŁKS-u znów wkradł się więc brak zespołowej gry. Jednak szkoleniowiec jest innego zdania. - Wszyscy walczyli bardzo dobrze, zagraliśmy znacznie lepiej niż w niedzielnym meczu, ale zabrakło trochę szczęścia. Popełniliśmy również błąd taktyczny, w ostatniej akcji mieliśmy faulować wcześniej, bo przed rzutem - przyznał Piotr Zych, trener ŁKS-u.
Trzy kwarty poniedziałkowego meczu należały do łodzian, a gospodarze byli tylko ich tłem, popełniali bowiem bardzo proste błędy. Wszystko zmieniło się w czwartej kwarcie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, drużyny zamieniły się rolami - to MKS grał praktycznie bezbłędnie. - W obronie popełniliśmy kilka prostych błędów, a dąbrowianie trafili kilka rzutów. Nasze błędy taktyczne z ostatnich sekund spowodowały, że przegraliśmy - podkreślił Zych.
Łodzianie przyjeżdżali do Zagłębia po dwa zwycięstwa, po niedzielnej porażce walczyli już tylko o jedno. W konsekwencji poniedziałkowej metamorfozy wracają do Łodzi na tarczy, z zerowym dorobkiem. Przegrywając w rywalizacji 0:2 nie będzie łatwo wyjść na prostą. - Nasza sytuacja jest faktycznie bardzo trudna, ale mamy u siebie dwa mecze i mam nadzieję, że jeszcze wrócimy do Dąbrowy Górniczej - powiedział.
Bolesna porażka na pewno odbije się na psychice łódzkich graczy i albo wyjdą oni maksymalnie zmotywowani na kolejne mecze, albo poddadzą się jeszcze w szatni. Ich trener nie ma najmniejszych wątpliwości, która opcja jest prawdziwa. - Nie sądzę, żeby moi zawodnicy poddali się po takiej porażce - zaznaczył Piotr Zych.