Ponaddźwiękowy odlot do Oklahomy

Właściciel Supersonics Clay Bennett triumfuje, bo w końcu będzie miał drużynę w swoim rodzinnym mieście - Oklahoma City. Z kolei kibice w Seattle smucą się, bowiem ich głośne błagania "Save our Sonics" nie zostały wysłuchane. Tak pokrótce wygląda epilog Seattle Supersonics, które na parkietach najlepszej koszykarskiej ligi świata walczyło od 1968 roku.

Jacek Konsek
Jacek Konsek

2 lipca 2008 roku na kilka godzin przed ostateczną decyzją sądu, władze miasta Seattle doszły do porozumienia z właścicielem klubu Supersonics Clay'em Bennettem w sprawie przeprowadzki drużyny do Oklahoma City. W zamian Seattle otrzymało 75 milionów dolarów oraz prawo do zachowania dotychczasowego loga, barw klubowych oraz nazwy. Jeśli więc w przyszłości (miejmy nadzieje niedalekiej) powstanie nowa drużyna, to nazywać się będzie dokładnie tak samo.

Początki klubu z Seattle wiążą się z osobami Sama Schulmana, biznesmena z Nowego Jorku oraz Eugene'a Kleina, inwestora z Los Angeles. Obaj nieżyjący już dżentelmeni, wraz z grupą kilku innych inwestorów postanowili pod koniec grudnia 1966 roku założyć klub o nazwie Seattle Supersonics. Przydomek Supersonics (Ponaddźwiękowcy) otrzymali na cześć Boeinga - słynnego samolotu pochodzącego właśnie z miasta w stanie Waszyngton.

W sezonie 1967/1968 Sonics zadebiutowali w NBA pod wodzą pierwszego szkoleniowca w historii klubu - Ala Bianchiego. Początki jak zawsze bywają trudne - Seattle w dwóch inauguracyjnych sezonach zwojowało niewiele, choć pierwszy, historyczny mecz ligowy zakończył się zaskakującym wynikiem 116:144. Początek lat 70-tych wyglądał już nieco lepiej a w składzie pojawiły się prawdziwe gwiazdy - Lenny Wilkens i Spencer Haywood. Mimo 47 wygranych w sezonie 1971/1972, drużyna nie zdołała zakwalifikować się do rozgrywek play off, mimo że kilkanaście miesięcy wcześniej Wilkens został wybrany MVP Meczu Gwiazd.

Historyczny awans do rozgrywek play off nastąpił dopiero w 1975 roku, kiedy to Seattle pod kierownictwem legendarnego Billa Russella doszło aż do półfinału Konferencji Zachodniej. Prawdziwa eksplozja formy nastąpiła jednak po ponownym angażu Lenny'ego Wilkensa na stanowisku szkoleniowca. W 1978 roku prowadzona przez niego drużyna dotarła do wielkiego finału, lecz nie sprostała Washington Bullets (mimo prowadzenia 3:2). Rok później na "Ponaddźwiękowców" nie było już mocnych. Sezon zasadniczy zakończony 52 wygranymi dał zwycięstwo w całej konferencji, a jedynym godnym przeciwnikiem w play off okazali się Phoenix Suns. W wielkim rewanżu za poprzedni rok Sonics nie dali większych szans Washington Bullets, pewnie wygrywając finałową rywalizację 4:1. Mistrzowska ekipa z tamtych czasów opierała się przede wszystkim na świetnych graczach obwodowych z Dennisem Johnsonem i Gusem Williamsem na czele.

Lata 80-te nie były już tak spektakularne jak końcówka 70-tych, a w międzyczasie Seattle zmieniło trenera na Berniego Bikcerstaffa. Warto przypomnieć zaskakujący sukces drużyny w sezonie 1986/1987, kiedy to mieszanka wybuchowa z Tomem Chambersem, Xavierem McDanielem i Dalem Davisem dotarła aż do finału konferencji. Kolejne lata świetności przypadają na okres kierowania zespołem przez George'a Karla (1992-1998). Drużyna z niepokornym Shawnem Kempem i perfekcyjnym w każdym calu Garym Paytonem zwojowała ligę na Zachodzie, podczas gdy w lidze królowali Chicago Bulls. Ich bezpośrednie starcie w wielkim finale 1996 roku było niezwykle emocjonujące, choć jak powszechnie wiadomo na Michaela Jordana nie było wówczas mocnych...

Karl po coraz częstszych kłótniach z włodarzami Sonics zdecydował się opuścić zespół w 1998 roku, co jak się później okazało, było początkiem końca wielkich "Ponaddźwiękowców". Zarówno pod wodzą Paula Westphala, jak i byłego znakomitego defensora Nate'a McMillana zespół popadł w przeciętność i coraz częściej miewał problemy z awansem do play off. Ostatnie lata to świetny duet strzelców Ray Allen - Rashard Lewis i długo, długo nic. Nic więc dziwnego, że coroczne zmiany trenera niewiele wnosiły, a ostatni sezon 2007/2008 zakończyli z zaledwie 20 wygranymi na koncie. Był to najgorszy wynik w historii klubu na pożegnanie (miejmy nadzieję, że tylko kilkuletnie) z koszykówką na najwyższym poziomie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×