Koszykarze Łódzkiego Klubu Sportowego, którzy w fatalny sposób przegrali drugą potyczkę w Dąbrowie Górniczej, mimo prowadzenia różnicą 15 punktów w ostatniej kwarcie, wyszli w sobotę na parkiet bardzo zmobilizowani i z ogromną chęcią zrehabilitowania się za poprzednie mecze. Pierwsze minuty należały zdecydowanie do nich, a dzięki wysokiej skuteczności rzutów z dystansu, zwłaszcza w wykonaniu Marcina Salamonika i mocnej obronie, łodzianie szybko odskoczyli na 18 punktów (27:9). Kto jednak często ogląda spotkania w wykonaniu ŁKS-u wie, że to drużyna, której często przytrafiają się podczas meczu przestoje, więc nikogo nie zdziwiło, gdy w drugiej kwarcie goście zmniejszyli straty do 6 "oczek".
Tylko przez krótki moment na parkiecie lepiej spisywali się goście, po chwili bowiem łodzianie znów trafili kilkakrotnie z dystansu, a po rzucie Bartłomieja Szczepaniaka zza linii 6,75 równo z syreną końcową, na przerwę zespoły schodziły przy 18-punktowym prowadzeniu ŁKS-u 47:29.
Druga połowa była od początku wyrównana. Dąbrowianie grali dużo uważniej niż wcześniej, ale straty były już pokaźne, a ich niwelowanie szło bardzo powoli. Problem gości leżał głównie w grze pod tablicami, gdzie wyraźną przewagę mieli wysocy koszykarze ŁKS-u. Jakub Dłuski, Krzysztof Sulima, Krzysztof Morawiec i Salamonik bez trudu zbierali piłki pod atakowanym koszem, dzięki czemu ich drużyna mogła ponawiać ataki i przeprowadzać długie akcje, które ostatecznie kończyły się punktami.
Na początku czwartej odsłony przewaga gospodarzy stopniała do 10 "oczek" i dąbrowianie mogli jeszcze myśleć o końcowym sukcesie i awansie do ekstraklasy już w sobotę (zwłaszcza mając w pamięci podobną pogoń sprzed kilkunastu dni), ale zamiast skupić się na grze, zajmowali się głównie komentowaniem decyzji sędziów. Niemal po każdej akcji skakał przy linii bocznej trener Wojciech Wieczorek, a koszykarze zapomnieli chyba, że ich zadaniem jest zupełnie coś innego niż prowadząca do niczego rozmowa z arbitrami.
Losy meczu na dobrą sprawę zostały przesądzone, gdy po drugim niesportowym przewinieniu zdyskwalifikowany został Radosław Basiński (o ile za pierwszym razem ewidentnie faulował Piotra Trepkę pod koszem, o tyle drugie takie przewinienie wymusił Sulima, dość teatralnie przewracając się na parkiet), a po chwili piąty faul popełnił w akcji ofensywnej Marek Piechowicz. Bez swoich dwóch czołowych koszykarzy, MKS nie nawiązał już w końcówce walki i rywalizacja o awans do ekstraklasy trwa dalej, a kolejne spotkanie już w niedzielę w Łodzi. ŁKS znów zagra z przysłowiowym nożem na gardle, gościom zawsze pozostaje wyjście awaryjne, w postaci piątego meczu we własnej hali.
ŁKS Sphinx Łódź - MKS Dąbrowa Górnicza 76:63 (29:13, 18:16, 12:16, 17:18)
ŁKS Sphinx: Salamonik 26, Szczepaniak 19, Dłuski 10, Sulima 8, Morawiec 6, Trepka 4, Krajewski 3, Kalinowski 0, Kenig 0.
MKS: Piechowicz 13, Zieliński 12, Bogdanowicz 9, Piotrkowski 7, Lisewski 6, Szczypka 5, Lemański 3, Basiński 3, Wróbel 3, Zmarlak 2, Partyka 0.
Sędziowali: Nowak, Litawa i Andrzejewski.
Stan rywalizacji: 2:1 dla MKS-u.
Mecz nr 4: w niedzielę o godz. 17 w Łodzi.