Przed półfinałem mianem faworytów byli określani dąbrowianie, którzy nie dość, że po rundzie zasadniczej zajęli w ligowej tabeli drugie miejsce (ŁKS szóste), to mają dłuższą ławkę rezerwowych. Jednak to szczęście i metamorfoza łodzian, którzy w drugim meczu nie istnieli w ostatniej kwarcie i dogrywce, pomogła im prowadzić 2:0. Rywalizacja toczyła się do trzech zwycięstw, więc Zagłębiacy mogli wracać do domu z obciętą siatką. Jednak podopieczni trenera Piotra Zycha pokazali, że nawet tak bolesna przegrana nie jest w stanie ich podłamać.
- Po takiej porażce zawsze pozostaje ślad w psychice, ale gdy wróciliśmy do Łodzi, szybko zebraliśmy się w sobie. Powiedziałem graczom, że jesteśmy wystarczająco bezczelni i szaleni, by zwyciężyć dwa razy i wrócić do Dąbrowy, i tutaj wygrać - wyjaśnił łódzki szkoleniowiec.
Równo z ostatnim gwizdkiem na parkiet hali "Centrum" wbiegli zawodnicy rezerwowi, trenerzy, prezes Jakub Urbanowicz oraz kibice ŁKS-u, którzy wspólnie cieszyli się z odniesionego sukcesu.
Świętowania w hali "Centrum" nie było końca (fot. Maciej Wasik)
ŁKS jest drugą drużyną, której udało się wygrać w tym sezonie w dąbrowskiej hali i to w najważniejszym meczu całych rozgrywek. Piotr Trepka przyznał, że po zrealizowaniu celu, czyli awansowaniu do TBL, od teraz jego ekipa będzie mogła podejść do meczów bez zbędnej nerwowości i presji. - Finał będzie służył już tylko promowaniu koszykówki, bo oba zespoły mają już zapewniony awans do ekstraklasy, więc będzie czas na prawdziwą zabawę - wtórował koledze Bartłomiej Szczepaniak.
O sensowności rozgrywania finału oraz meczów o trzecie miejsce powiedziano wiele, ale trener ŁKS-u wydaje się podchodzić do niego poważnie. - Nie wiem co będzie, ale będzie szaleństwo. Możemy wygrać, poczekamy aż emocje opadną i od piątku będziemy się przygotowywać do tych pojedynków - stwierdził Piotr Zych.