Po pięciu minutach chyba nikt nie spodziewał się tak fatalnego końca. Spójnia prowadziła 17:2 i wychodziło jej praktycznie wszystko zarówno w ataku, jak i w obronie. - Czasami tak jest, że po dwóch dobrych meczach przychodzi zupełnie słaby dzień. W tym dniu wygrał lepszy zespół, który jest bardzo blisko nas. Żałujemy, bo do tej pory u siebie nie wypuściliśmy meczu. Mam nadzieję, że mamy charakter i szybko się podniesiemy - stwierdził szkoleniowiec stargardzkiej ekipy, Tadeusz Aleksandrowicz. - Narzucili nam styl, w którym trzeba było trafiać do kosza. Nie realizowaliśmy też zadań w obronie. Nadziewaliśmy się na zasłony. Nie było odpowiedniej pomocy - kontynuował.
Skuteczną bronią na Spójnię okazała się obrona strefowa. To, co dobrze funkcjonowało na początku, czyli rzuty trzypunktowe w późniejszych fragmentach opuściło stargardzian, którzy w całym meczu trafili osiem z dwudziestu siedmiu prób z dystansu. - Przestraszyliśmy się strefy - przyznał Aleksandrowicz. - Oni dobrze to grali. Narzucili swoje tempo. Słabo zagraliśmy rzutowo. To wynikało też z ich dobrej obrony i organizacji gry. Myślę, że rozgrywający z Przemyśla trochę lepiej grali niż nasi. Przegrywaliśmy także pojedynki jeden na jeden - wyliczał przyczyny porażki doświadczony szkoleniowiec.
W drugiej połowie praktycznie jedynym pomysłem gospodarzy na zdobywanie punktów były właśnie rzuty z za linii 6,75 metra. A, że udawało się to sporadycznie, Spójnia nie potrafiła zagrozić rywalom z Podkarpacia. - Gdy zagraliśmy parę piłek pod kosz to nas blokowali. Nic nie mogliśmy zdobyć z tych pozycji. Wojdyr trafił, ale Grudziński, czy Bodych dostali piłki i to się nie skończyło punktami. Oni wiedzieli, że mamy strzelców i dobiegali do nich na obwodzie. Miszczuk zablokował strefę podkoszową - wyjaśnił przyczynę takiej kanonady z dystansu Aleksandrowicz. Przyznał też, że jego podopiecznym w pewnych fragmentach zabrakło wiary po tym, jak rywale odrobili piętnastopunktową stratę i przejęli inicjatywę, a gra zupełnie się nie kleiła. - Polonia miała większą determinację, bo trochę się skuliliśmy jak nam nie szło rzutowo z daleka. Gdy była szansa dogonić wyjęli z parkietu trzy piłki niczyje, bo ktoś stał i się przyglądał. W którymś momencie chyba przestaliśmy wierzyć - ocenił doświadczony trener.
Sobotni mecz świetnie wpasował się w scenariusz kolejki zamykającej pierwszą rundę na zapleczu TBL. Porażki poniosły, bowiem cztery z pięciu czołowych zespołów, a szansę na uratowanie honoru czołówki ma jeszcze MKS Dąbrowa Górnicza, który w niedzielny wieczór podejmie Znicz Basket Pruszków. - Nie ma łatwych meczów w tej lidze. Tabela się spłaszcza. Nie ma zdecydowanych liderów, którzy pewnie by wygrywali. Wszyscy mają dobre składy - powiedział Aleksandrowicz, który za raz po zakończeniu spotkania swojej drużyny znał tylko część sensacyjnych rezultatów.
Trener Spójni docenił także przeciwnika, który jako pierwszy pokonał jego zespół na własnym parkiecie wskazując, że drużyna z Pomorza Zachodniego uległa mocnemu rywalowi. - To dobry zespół, dlatego ma już osiem zwycięstw. Ostatnio zanotowali serię wygrywając m. In. W Siedlcach. Daj boże taki skład. Miszczuk z ekstraklasy, podobnie jak Mazur, Przewrocki i Pydych, który awansował tam ze Stalą Stalowa Wola. Do tego młody Musijowski, który może jest mniej znany, ale też bardzo dobrze zagrał. Dlatego bardzo żałuję tego meczu, ale to tylko świadczy, że ta liga jest bardzo wyrównana i gra tu dużo zawodników prezentujących wysoki poziom - zakończył.