Podziwiam Kevina Garnetta - rozmowa z Przemysławem Szymańskim, byłym zawodnikiem Big Staru Tychy

Przemysław Szymański minionego sezonu nie może z pewnością zaliczyć do udanych. Dwa sezony temu popularny „Glizda” był niekwestionowanym liderem Tytanu Częstochowa i chwilami w pojedynkę bronił honoru zadłużonego po uszy częstochowskiego klubu. Jego indywidualne osiągnięcia nie uszły płazem i rosły center jednogłośnie został wybrany odkryciem i rewelacją sezonu na pierwszoligowym froncie.

Niestety, po przeprowadzce do Big Staru Tychy jego kariera nie potoczyła się, tak jak można się było tego spodziewać i Szymański więcej czasu spędził na ławce rezerwowych, aniżeli na placu gry. Sam zawodnik nie żałuje, jednak decyzji o parafowaniu umowy z tyskim klubem, o czym przekonuje w rozmowie z naszym portalem.

Adrian Heluszka: Przemek, przede wszystkim, jak ocenisz i podsumujesz miniony sezon w swoim wykonaniu? Z pewnością nie masz wielu powodów do radości, gdyż nieoczekiwanie nie potrafiłeś przebić się do podstawowego składu Big Stara Tychy…

Przemysław Szymański: Miniony sezon oceniam, jako średnio udany. Powodów było wiele, ale jednym najważniejszym, dlaczego był to słabszy sezon jest to, że w koncepcji gry trenera Służałka byłem zawodnikiem na pozycji numer 3, a całe życie grałem na pozycjach 4 albo 5. Na pozycji numer 3 brakowało mi ogrania i cwaniactwa boiskowego, dlatego też gra sprawiała mi najwięcej problemów.

Patrząc teraz z perspektywy czasu, nie żałujesz swojej decyzji i związania się z tyskim zespołem?

- Z perspektywy czasu nie żałuje takiej decyzji. Ta sytuacja otworzyła mi oczy na wiele spraw i pokazała jakie mam jeszcze braki. A więc na pewno było, to kolejne dobre doświadczenie.

Jak dalej potoczy się twoja kariera? W jakim zespole będziesz występował w przyszłym sezonie?

- W następnym sezonie będę reprezentował barwy Politechniki Opolskiej.

O Twojej osobie bardzo głośno zrobiło się dwa lata temu, gdy byłeś jednym z liderów, jeśli nie liderem Tytanu Częstochowa. Wtedy okrzyknięto Cię wielkim talentem i po zakończeniu sezonu uznano Cię odkryciem rozgrywek. Na tym, jednak słuch o Tobie zaginął i o zeszłym sezonie chcesz chyba, jak najszybciej zapomnieć…

- Nie mogę ukryć, że nie był to udany sezon. Niemniej, jednak nie chce zapomnieć o tym sezonie, chce go pamiętać, aby motywował mnie do coraz cięższej pracy nad sobą.

Po tym, jak częstochowski zespół z powodu problemów finansowych wycofał się z rozgrywek, zostałeś zmuszony do zmiany otoczenia. Wybór padł na Big Star Tychy. Czy nie miałeś innych ofert? Nie chciałeś pokierować swojej kariery w nieco innych sposób i spróbować swych sił, nawet w Dominet Bank Ekstralidze?

- Oczywiście, miałem wiele ofert, ale oferta z tyskiego Big- Staru była najciekawsza, a zarazem najbliżej Częstochowy, gdzie kończyłem studia. A co do ekstraklasy to wiedziałem, że jestem jeszcze za słaby, aby rywalizować w najwyższej lidze, ponieważ właśnie wiązało by się to ze zmianą pozycji na „trójkę”, bo na silnego skrzydłowego w DBE brakuje mi trochę wzrostu i masy. A na pozycji niskiego skrzydłowego było widać, jak wyglądała moja gra w tym sezonie.

Abstrahując od zeszłego sezonu i twojej słabszej postawy, uważasz, że jesteś w stanie z powodzeniem występować na parkietach najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce?

- Jak już wcześniej mówiłem, nie uważam, że dałbym sobie rade grać na poziomie zadowalającym moją osobę, a nie jest sztuką siedzieć na ławce rezerwowych.

Jak teraz patrząc na to wszystko z boku, oceniasz to, co przez ostatnie sezony działo się w częstochowskim klubie? Mam tu na myśli wszystkie problemy, zarówno natury organizacyjnej, jak i finansowej…

- Przez ostatni sezon zdarzyło się w Częstochowie dużo dobrego. Po zdegradowaniu drużyny do trzeciej ligi, w tym sezonie zespół awansował do drugiej ligi i mam nadzieje, że wszystko złe już jest za nimi. A problemy organizacyjno- finansowe były dwa sezony temu. Było to przygnębiające w sezonie, kiedy zawodnicy wypełniali swoje zadania, a zarząd nie dawał sobie rady, a poza tym wole pamiętać to, że ludzie grający tam byli naprawdę oddani częstochowskiej koszykówce.

Podejrzewam, jednak, że z wiadomych względów pobyt w Częstochowie nie uważasz w żadnym przypadku za stracony…

- No na pewno nie mogę powiedzieć, że czas spędzony w Częstochowie był czasem straconym. W tym mieście fantastyczny klimat dla koszykówki, ale nie ma on poparcia w sponsorach którzy wolą inwestować swoje pieniądze w siatkówkę, żużel czy piłkę nożną.

Porozmawiajmy teraz o poziomie całej I ligi, w której z roku na rok pojawia się coraz więcej renomowanych graczy. Jak oceniasz poziom całych rozgrywek? Czy rzeczywiście przepaść dzieli Dominet Bank Ekstraligę i I ligę?

- Poziom I ligi jest naprawdę coraz wyższy. Pojawia się coraz więcej renomowanych graczy z przeszłością w Ekstraklasie, a oprócz tego zespoły są coraz bardziej wyrównane. Widać to było w play- orfach, gdzie Stal Stalowa Wola w pierwszej rundzie odprawiła z kwitkiem Zastal Zielona Góra.

Nie ulega żadnej wątpliwości, że polski basket przeżywa ogromny kryzys. Co Twoim zdaniem ma największy wpływ na taki stan rzeczy?

- Zgadzam się, że w Polsce jest kryzys. Myślę, że jest to spowodowane brakiem sukcesów reprezentacji. Widać, to najlepiej na przykładzie wielkiego bumu na siatkówkę.

W przyszłym sezonie w Ekstraklasie nie będzie nam już dane oglądać Polpaku Świecie i Śląska Wrocław. To ogromny cios dla polskiej koszykówki…

- To na pewno wielka strata dla polskiego basketu, kiedy drużyny grające w najwyższej półce rozgrywek, świadczące o sile ligi wycofują się z powodu problemów finansowych. Na pewno to nie jest to na plus całej polskiej koszykówce.

Nową wzmianką w regulaminie, będzie konieczność występowania polskiego gracza w całej drugiej kwarcie w rozgrywkach ligowych. Jesteś zwolennikiem tego pomysłu?

- Nie mam zdania na ten temat. Uważam, że polscy zawodnicy powinni dawać sobie rade i przebijać się do gry własnymi umiejętnościami, a nie przepisami. To jest sport. Więc może zacznijmy od szkolenia klasowych zawodników, a nie zmieniajmy przepisy.

Jakie jest twoje zdanie na temat reprezentacji? Czy pod wodzą selekcjonera Muli Katzurina, polska koszykówka ma szansę odbić się od dna? Udane mecze sparingowe z Argentyną pokazują, że w zespole drzemie ogromny potencjał…

- Mam nadzieje, że się to uda, bo naprawdę żal serce ściska czasami. Chciałbym, żeby ten potencjał się w końcu objawił i może to będzie sposób na ratowanie polskiej koszykówki.

Wielu zawodników posiada bardzo innowacyjne pseudonimy. Koledzy z drużyny mówią na ciebie „Glizda”. Skąd wziął się taki ciekawy pseudonim?

- ( śmiech) Ten pseudonim ciągnie się za mną już od podstawówki. W trzeciej klasie byłem długi i chudy i koledzy nazwali mnie „glizdą”. Przyjmuje się to wszędzie, gdzie idę i tak już jest.

I na koniec, wielu polskich koszykarzy posiada swoich idoli i graczy na których stara się wzorować. Jak to jest w twoim przypadku? Jakiego zawodnika starasz się podpatrywać?

- Ja akurat podziwiam Kevina Garnetta za jego wszechstronność.

Komentarze (0)