Gdy Anwil Włocławek podpisał kontrakt z Corsley’em Edwardsem, na Kujawach zapanował hurraoptymizm, bowiem zawodnik z tak bogatym CV nieczęsto wybiera w swojej karierze przystanek z napisem „Poland”. Z drugiej strony, znalazło się kilku maruderów, którzy wskazywali na wady Amerykanina. A to, że tak wiekowy (32 lata to wiekowy?) koszykarz będzie miał problemy z motywacją. A to, że zawodnik o tak dużych gabarytach na pewno ma problemy z poruszaniem się po parkiecie i nie będzie mobilny. A to, że bazuje tylko na swojej sile, a to, że słabo zbiera, a to że...
Już pierwsze mecze przedsezonowe pokazały jednak, że Edwards, nawet jak nie gra na miarę 100 procent swoich umiejętności, może być podkoszowym dominatorem, zaś sam Amerykanin zadał kłam wszystkim negatywnym opiniom. Okazało się, że ten 120 kilogramowy olbrzym potrafi w jednej akcji zagrać tyłem do kosza, w drugiej oddać celny rzut z półdystansu, a po chwili wrócić do obrony i przy próbie pick and rolla wyjąć piłkę z kozła rozgrywającemu, popędzić na kosz ruchami płynnymi jak baletnica i skończyć zagranie dynamicznym wsadem.
Oczywiście, swoje przywary Amerykanin ma - zdarza mu się, zwłaszcza gdy na początku spotkania nie zdobędzie kilku punktów, mieć problemy z koncentracją po zmianie stron. Zdarza mu się odpuścić w obronie by uniknąć kolejnego faulu, a także dać się ponieść swoim emocjom. Pytanie tylko, czy to rzeczywiście "wina" czarnoskórego środkowego, czy może jednak nie?
I tutaj dochodzimy do clou całej kwestii, czyli umiejętności wykorzystania atrybutów Edwardsa przez całą drużynę Anwilu, zaczynając od trenera Emira Mutapcicia, poprzez grającego z nim w parze innego wysokiego, a kończąc na rozgrywających. Chimeryczność jest najlepszym określeniem tego, co dzieje się we Włocławku w tym kontekście. Z jednej strony bywają mecze, w których Amerykanin bardzo dobrze uruchamiany jest w ataku, ale nierzadko zdarza się tak, że koledzy z drużyny zupełnie zapominają o swoim środkowym i aktywność Edwardsa ogranicza się tylko do stawiania zasłon niższym graczom.
32-letniego centra bardzo łatwo porównać do innego koszykarza, który kilka lat temu grał w Polsce i miał potencjał by liderować w swoim zespole oraz by dyktować warunki pod koszami w całej lidze. Chodzi oczywiście o Michaela Wrighta z PGE Turowa Zgorzelec, który pod względem indywidualnych umiejętności w ofensywie był daleko przed goniącym go peletonem środkowych z innych zespołów. Liderem był jednakże również dlatego, że jego partnerzy z zespołu bardzo mocno wykorzystywali jego atrybuty, a trenerzy dostosowywali taktykę tak, aby maksymalnie uwypuklić jego zalety.
Corsley Edwards oddaje w każdym spotkaniu 10,6 rzutu na mecz. Wright w Zgorzelcu miał o dwie okazje więcej do zdobycia punktów (12,4), choć obaj panowie spędzali na parkiecie bardzo zbliżoną ilość minut. Dodatkowo, wykorzystując podania swoich rozgrywających, Wright wymuszał 6,3 fauli swoich rywali przez co na linii osobistych stawał 7,5 razu w każdym spotkaniu. Statystyka środkowego Anwilu jest słabsza - 4,8 wymuszonego przewinienia i 6,4 rzutu osobistego wykonywanego w meczu. Dodatkowo, Wright tylko w pięciu meczach na 31 oddał mniej niż 10 rzutów. Edwards w 21 spotkaniach aż dziesięciokrotnie nie przekraczał bariery 10 oddanych rzutów.
Warto przeanalizować także grę Edwardsa w kontekście rozróżnienia na pojedynki wygrane i przegrane. W siedmiu meczach przegranych Amerykanin zdobywa przeciętnie 14,8 punktu, zaś w 14 wygranych - 17,7. Z racji tego jednak, że statystyka punktowa może być różnie odbierana, warto przyjrzeć się rzutom wolnym i wymuszanym faulom, które bardzo mocno akcentują przydatność i wykorzystanie danego gracza w ataku. Zatem aż 7,2 próby z linii osobistych wykonuje koszykarz w każdym zwycięskim spotkaniu, podczas gdy w przegranych - tylko 4,9. Ma to swoje odbicie oczywiście także w wymuszaniu przewinień: 5,2 razu gdy Anwil wygrywa i tylko 3,9 raza kiedy przegrywa.
Jednakże z racji tego, że statystyki nie oddają pełnego obrazu, przyjrzyjmy się dwóm, jakże innym spotkaniom: przeciwko Enerdze Czarnym Słupsk (wygrana 93:87) oraz Treflowi Sopot (przegrana 72:93). W pierwszym przypadku Edwards już w pierwszej kwarcie otrzymał kilka piłek pod koszem, co poskutkowało tym, że w pięć minut zdobył osiem punktów i wymusił trzy faule. Gdy w kolejnych momentach pojawiał się na parkiecie, jego partnerzy starali się by cały czas był w grze. Efekt? 19 punktów, dziewięć fauli wymuszonych, aż 18 oddanych (16 celnych) osobistych i oczywiście zwycięstwo zespołu.
W drugim przypadku, który miał miejsce zaledwie tydzień wcześniej, Edwards został dwukrotnie uruchomiony na początku spotkania i dwukrotnie umieścił piłkę w koszu. Przez pięć kolejnych minut nie otrzymał jednak żadnego dobrego podania w polu trzech sekund i w siódmej minucie zszedł z parkietu. Pojawił się na nim w 13., lecz przez cztery minuty znowu nie był aktywny i zszedł na ławkę jeszcze przed przerwą. Summa summarum rozegrał najgorszy mecz w sezonie, w którym zdobył tylko dziewięć oczek, oddał pięć rzutów za dwa i wymusił ledwie dwa faule. Włocławianie natomiast wysoko przegrali.
Na koniec warto jeszcze raz obejrzeć ostatni mecz Anwilu przeciwko PGE Turowowi Zgorzelec, przegrany 79:84. Gospodarze fatalnie rozpoczęli piątkowe zawody i już po kilku minutach mieli kilka oczek straty. Od początku meczu starali się wykorzystywać jednak Edwardsa, a ten, choć nie trafił pierwszych trzech prób za dwa, w kolejnych czterech już nie pomylił, a że dodał do tego dwa wolne, już po pierwszej kwarcie miał na swoim koncie 10 oczek, natomiast Anwil grał coraz lepiej. Co z tego jednak, skoro w trzeciej odsłonie jego koledzy zupełnie o nim zapomnieli - Amerykanin dostał dwa razy piłkę pod koszem, z czego raz wymusił faul, a druga próbę przestrzelił. W ostatnich dziesięciu minutach znowu był lepiej wykorzystywany, trafił dwa z czterech rzutów, ale, w dogrywce ponownie najlepszy zawodnik Anwilu nie otrzymał ani jednego (!) podania pod kosz, by mógł zagrać tyłem jeden na jednego ze swoim rywalem. Tym samym, "Rottweilery" w najważniejszej części meczu pozbawiły się możliwości wykorzystania swojej najgroźniejszej broni. I przegrały.
Trener Mutapcić ma w swoich szeregach koszykarza wyjątkowego pod względem umiejętności ofensywnych jak na warunki polskiej ekstraklasy. Dlaczego zatem zdarzają się spotkania, gdy drużyna korzysta z jego usług oraz takie, w których zapomina, że jest na parkiecie. Tłumaczenie, że w to miejsce grają i punktują inni koszykarze moim zdaniem nie trafia w sedno. Nie wyobrażam sobie Phila Jacksona mówiącego, żeby nie korzystać z warunków Shaquille’a O’Neala tylko dlatego, że obrona rywali skupi się przede wszystkim na nim i żeby w to miejsce w ofensywie liderowali inni gracze. Zachowując odpowiednie proporcje, ale Edwards mógłby być takim O’Nealem w polskiej lidze. Potrzebuje tylko wsparcia partnerów z zespołu.