Michał Fałkowski: Widać, że jesteś bardzo zmęczony. Mecz z Asseco Prokomem to była koszykówka z pogranicza play-off...
John Allen: Tak, można tak powiedzieć. Wiedzieliśmy, że to będzie bardzo fizyczne spotkanie i takie też było. Wiedzieliśmy, że będzie ciężko walczyć o zbiórki, że będzie ciężko skakać do zbiórek, bo koszykarze Asseco Prokomu Gdynia są bardzo silni, bardzo wysocy, a jednocześnie bardzo mobilni. Za każdym razem, gdy ustawialiśmy się do wyskoku czy staraliśmy się zastawiać własną tablicę, w ruch szły łokcie, kolana, biodra… Ja sam otrzymałem kilka łokci pod żebra, raz nawet dostałem z pięści w twarz.
Tak, jak mówiłem - koszykówka z pogranicza play-off...
- Dokładnie, ale nie ma co się nad tym zastanawiać, taka gra to również element koszykówki. Niektórzy sędziowie pozwalają tak grać, inni nie, akurat ci pozwolili na twardą, męską grę z obu stron i to mogło się podobać. Numer 20 w zespole Asseco Prokomu, ma takie dziwne nazwisko...
Piotr Szczotka.
... Tak, o niego mi chodzi. W każdy razie - w pewnym momencie upadł na parkiet po walce w podkoszowym tłoku i chyba w ten sposób chciał wymusić faul. Powiedziałem mu wówczas: "człowieku, to koszykówka, nie balet, gramy twardo, wstawaj i broń!" I rzeczywiście, po chwili wstał i przyznał mi rację. Później bronił bardzo solidnie i mocno (śmiech).
Co było kluczowe w odniesieniu zwycięstwa w takich okolicznościach?
- Kilka przyczyn złożyło się na nasze zwycięstwo. Na pewno to, że udało nam się trafiać bardzo ważne rzuty w końcówce meczu, ale nie ma co ukrywać, że najważniejsza była oczywiście obrona, która momentami prezentowała się naprawdę ekstremalnie. Zatrzymaliśmy mistrza Polski na 55 punktach, co nie udało się nikomu do tej pory, więc myślę, że możemy być z siebie zadowoleni. Mieliśmy trochę czasu na przygotowania do tego meczu i jestem zdania, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty.
Zdajesz sobie sprawę z tego, że przez siedem minut czwartej kwarty Asseco Prokom zdobył tylko dwa punkty?
- Kiedy jesteś na parkiecie, nie myślisz o takich rzeczach, tylko starasz się obronić każdą kolejną akcję. W poprzednim meczu nie wychodziło nam to najlepiej, ale akurat tak się ułożyło to spotkanie, że zarówno my, jak i Turów, graliśmy skutecznie w ataku. Niemniej nie możesz myśleć o zwycięstwie, gdy tracisz 83 punkty we własnej hali. Dzisiaj obie drużyny postawiły na defensywę, ale my prezentowaliśmy się w tym elemencie lepiej.
Zdecydowanie lepiej prezentujecie się pod skrzydłami trenera Krzysztofa Szablowskiego...
- Odkąd mamy nowego trenera, gramy i trenujemy zupełnie inaczej. Zdecydowanie większy nacisk jest położony na defensywę, co przekłada się na atak. Na pewno lepiej wygląda nasz atak przez to, że koncentrujemy się bardzo mocno na tzw. spacingu. Chodzi o to, byśmy na parkiecie stali od siebie w dobrej odległości, tak aby każdy z nas miał miejsce, by ewentualnie zagrać jeden na jednego, czy wjechać pod kosz. Myślę, że to zdaje egzamin, bo choć nie wygrywamy każdego meczu, to jednak, tak jak powiedziałeś, prezentujemy się lepiej. Jest lepsza ofensywa, lepsza defensywa, większe zaangażowanie - nawet Corsley (Edwards - przyp. M.F.) dzisiaj bronił za dwóch (śmiech).
Rzeczywiście, trener Szablowski wspomniał o tym na konferencji prasowej, że z maszynki do zdobywania punktów, Edwards przeistacza się w gracza, który haruje po obu stronach parkietu.
- Naprawdę? Cóż, to taki mały detal, ale myślę, że bierze się z tego, że po prostu w zespole jest zdecydowanie lepsza atmosfera. Wiesz, wszystko to kwestia zwycięstw. Jeśli wygrywasz, wszystko się układa. A my co? Odkąd trener Krzysztof objął stery w drużynie mamy jako zespół bilans 3-3, ale tak naprawdę to trzeba by nie liczyć tych dwóch pierwszych porażek, bo wtedy graliśmy jeszcze starą koszykówkę.
Pytanie czy jesteście w stanie utrzymywać ten rytm przez kilka następnych tygodni?
- Myślę, że możemy z prostej przyczyny. W ataku nie zagraliśmy najlepszego meczu w sezonie, bo na ataku nie koncentrowaliśmy się przed tym spotkaniem. Wiedzieliśmy, że Asseco nie pozwoli nam rozwinąć skrzydeł, więc skupiliśmy się na tym, by przeciwstawić się im jeszcze lepszą obroną. To się udało i pokazało jednocześnie, że jeśli tylko na czymś się koncentrujemy, jesteśmy w stanie to zrobić. Obrona jest jednak najważniejsza, bo możemy nie trafiać rzutów, ale gdy bronimy zespołowo, to atak przyjdzie sam. Mam jednak nadzieję, że najlepsze mecze są jeszcze przed nami.
Asseco Prokom w pierwszej połowie miał 6/11 za trzy, w drugiej tylko 1/13. Skąd taka zmiana? To efekt przełożenia waszych akcentów w defensywie po przerwie?
- To jest sekret, nie mogę ci powiedzieć (śmiech).
Teraz już musisz...
- No dobra, tak naprawdę chodzi o tę obręcz. Ona jest fatalna, uwierz mi! Niby są takie same, ale nam gra się o wiele łatwiej w drugiej połowie, bo od tej obręczy piłka odbija się normalnie (śmiech). Goście natomiast mają pod koniec meczu gorzej (śmiech).
Może to i kwestia obręczy, niemniej gdynianie przestali trafiać z daleka, zabrakło im siły pod koszem i dwa punkty zostały w Hali Mistrzów...
- Cóż, z jednej strony możemy powiedzieć, że mieliśmy to szczęście, że oni nie trafiali rzutów, po prostu. Ale z drugiej, przecież nie trafiali rzutów sami z siebie. My tam byliśmy, blisko ich rąk, blisko ich twarzy i nie pozwalaliśmy im na komfort rzutów z czystych pozycji. Jasne, gdyby dwa czy trzy rzuty więcej wpadły do kosza, mecz mógłby potoczyć się zupełnie inaczej, ale to nie ma żadnego znaczenia. Skoro oni nie trafiali, to znaczy, że dobrze broniliśmy. I tyle.
Wyróżniłbyś kogoś ze swoich kolegów z zespołu?
- No oczywiście Szubi (Krzysztof Szubarga - przyp. M.F.) zagrał po prostu wyśmienicie. I nie chodzi mi o te punkty, ale o to, co zrobił w obronie. Zaczął mecz bardzo agresywnie, podszedł do niego bardzo ambicjonalnie i szybko odebrał chęć do gry Jerelowi Blassingame’owi. Tak, zdecydowanie go sfrustrował i spowodował, że ten nie trafił wielu rzutów. Moim zdaniem, jeśli Szubi rozpoczyna mecz w ten sposób, to znaczy bardzo agresywnie, uda mu się wybrać jedną, dwie piłki, zdobędzie jakieś punkty, wtedy nam jako całemu zespołowi gra się o wiele łatwiej. Dlatego, ok, ktoś powie - zdobywał punkty i to było najważniejsze i ja nie mogę się z tym nie zgodzić. Ale klasę pokazał przede wszystkim w obronie i to był klucz.
A jak oceniłbyś twój występ?
- Grałem tak, jak potrafiłem i na tyle skutecznie, na ile pozwolili mi przeciwnicy. Starałem się pokazać z dobrej strony, dodać coś od siebie. Myślę, że nie zagrałem jakoś bardzo dobrze, ale również nie zagrałem wyjątkowo słabo. Najważniejsze jednak, że dałem radę w obronie, bo punkty akurat miał kto zdobywać.
Koszykówka, nie balet - wywiad z Johnem Allenem, obrońcą Anwilu Włocławek
Anwil Włocławek po raz kolejny pokazał, że przeciwnicy nie powinni go skreślać przedwcześnie. Podopieczni Krzysztofa Szablowskiego pokonali w swojej hali mistrza Polski z Gdyni, zatrzymując go na 55 punktach! O okolicznościach takiego zwycięstwa opowiedział w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl rzucający włocławskiej drużyny, John Allen.
Źródło artykułu:
zgadzam się z Johnem. wygrali zasłużenie i nie można usprawiedliwiać Prokom,że miał gorszy dzień. liczy się wygrana, gratuluję Włocławkowi.