Karol Wasiek: Czy koszykarze Trefla Sopot zaskoczyli was czymś w tym spotkaniu?
Przemysław Frasunkiewicz: Niczym nas nie zaskoczyli. My przegraliśmy ten mecz mentalnie, graliśmy słabo. Nie ustaliśmy przeciwnikowi w walce fizycznej. Zagraliśmy jedno z najgorszych spotkań w tym sezonie. Jednak trzeba powiedzieć, że Trefl grał dobrze, trafiał większość rzutów, ale przegraliśmy ten mecz na własne życzenie.
Spodziewaliście się tego, że Trefl jest jeszcze w stanie wrócić do tej rywalizacji?
- Na pewno się spodziewaliśmy, ale popełniliśmy ten błąd, że źle podeszliśmy do tego spotkania. Nie wyszliśmy na 100 proc. naszych możliwości, co zaowocowało takim wynikiem. Nie trafiliśmy kilku rzutów na początku, a oni rzucali celnie, co dało im większą pewność siebie.
A nie jest może tak, że po tych dwóch meczach zeszło z was nieco powietrze?
- Trochę tak, ale myślę, że jest to chwilowe. Mecz numer cztery pokaże prawdziwą wartość obu zespołów.
Czy ta tygodniowa przerwa nieco was nie wybiła z rytmu?
- Nie będę ukrywał, że ta tygodniowa przerwa między meczami nie jest dobrą rzeczą. Na pewno nie można się tym sugerować i na to zwalać.
Kompletnie zawiodła was w tym meczu skuteczność. Kreowaliście całkiem niezłe pozycje, ale nie trafiliście w bardzo prostych sytuacjach.
- Nie trafiliśmy łatwych rzutów. Wyprowadzaliśmy Donatasa Motiejunasa na parę pozycji pod koszem, ale mu się nie udawało trafić. Później kolejni zawodnicy nie trafiali i nastąpił taki efekt lawiny.
Wasi liderzy też nie dali sygnału do odrabiania strat.
- My gramy od jakiegoś czasu tak, że w każdym kolejnym meczu liderem może być kto inny. Pierwsza piątka grała słabo, druga także.
Wydaje się, że macie sporą przewagę pod koszami, a to jednak Trefl okazał się lepszy w zbiórkach. Potrafi pan to jakoś wytłumaczyć?
- To sprawa mentalna, nie byliśmy gotowi do walki. Jednak w czwartek przychodzimy do hali i wygramy.