Prawdą jest, że ekipa dowodzona przez Alesa Pipana już w sobotę miała szansę na korzystny rezultat, jednak wówczas zabrakło kropki nad "i". W związku z tym gracze odczuwali spory niedosyt, co wzmogło ich ambicję przed rewanżem. - Mieliśmy w sobie sportową złość. Zdaję sobie sprawę, iż nie walczymy jeszcze o punkty, ale przecież sukces był wtedy na wyciągnięcie ręki i trochę szkoda, że obeszliśmy się smakiem - mówi Michał Ignerski, jeden z liderów obecnej kadry.
Jednak wytrwałe dążenia jego zespołu niedługo później zostały nagrodzone. W drugim pojedynku Polacy okazali się lepsi, choć przez wiele minut inicjatywa była po stronie przyjezdnych. - Podchodząc do tego starcia mieliśmy pewne obawy, że może być gorzej. Na szczęście rzeczywistość okazała się odmienna i wynik z pewnością cieszy - dodaje pochodzący z Lublina zawodnik.
Paradoksalnie w tym wypadku można było mieć więcej zastrzeżeń do samej gry oraz sposobu realizowania nakreślonej przez słoweńskiego szkoleniowca taktyki. - Faktycznie popełniliśmy sporo błędów, które nie napawały optymizmem, lecz poprawiliśmy postawę na tablicach. Uważam, że dzięki temu przykryliśmy pewne niedociągnięcia i jednocześnie nadrobiliśmy braki w innych aspektach.
Istotny czynnik stanowi również to, że uczestnika tegorocznej olimpiady udało się pokonać, mimo zaledwie kilku dni wspólnych treningów i szybko pojawiającego się zmęczenia, co akurat jest normalne na tym etapie przygotowań. - Każdy odczuwał związany z tym dyskomfort, ale jak wspomniałem towarzyszyło nam też pobudzenie, które było silniejsze. Za sprawą tego wybrnęliśmy z trudnych okoliczności i teraz mamy na koncie wygraną - kończy Ignerski.