Idziemy w bardzo dobrym kierunku - wywiad z trenerem Dainiusem Adomaitisem, trenerem Anwilu Włocławek

- Budowanie składu to proces, cały łańcuch działania. My jeszcze go nie skończyliśmy, ale idziemy w bardzo dobrym kierunku - mówi w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl trener Dainius Adomaitis.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Panie trenerze, co zaoferował panu Anwil Włocławek, czego nie zaoferowały inne kluby?

Dainius Adomaitis: Bardzo konkretna była wizja budowy drużyny prezesa Arkadiusza Lewandowskiego. Przedstawiona formuła klubu okazała się zgodna z moim punktem widzenia i to był bardzo dobry fundament pod późniejsze rozmowy w sprawie podpisania kontraktu. Dodatkowo, możliwość pracy długofalowej. Nie interesowała mnie praca tylko na rok.

Podobno odrzucał pan oferty wszystkich klubów, które chciały podpisać tylko roczny kontrakt? Dlaczego to było dla pana tak istotne?

- Oczywiście, to było najważniejsze. Od razu odrzuciłem wszelkiego rodzaju propozycje, które opiewały na rok współpracy, albo nie byłem pewien przyszłości w tym klubie. Najbliższy sezon w polskiej lidze będzie bardzo ciężki, bo prawdopodobnie zbierze się grono zespołów o bardzo zbliżonym potencjale, więc zamykanie się tylko w tym okresie nie jest do końca dobre. Cieszę się, że we Włocławku będę przynajmniej dwa lata, a jeśli wszystko będzie szło zgodnie z oczekiwaniami klubu i moimi, to nawet dłużej. I w tym czasie będziemy chcieli piąć się w górę, grać w Europie. Świadomość możliwości rozłożenia sobie pracy na dwa, trzy lata to wielki komfort.

Skoro mówimy o dwu- lub trzyletniej pracy, to co będzie dla pana celem w pierwszym sezonie we Włocławku?

- O cel proszę pytać zarząd klubu i prezesa Lewandowskiego. Dla nas bardzo istotne będzie zbudowanie zespołu, który da fundament pod kolejne lata gry. Zbudowanie takiego zespołu, który będzie grał na maksa w każdy meczu, bo zdajemy sobie sprawę z tego, że finansowo nie będziemy w ścisłej czołówce ligi, więc będziemy musieli przeciwstawić coś innego na parkiecie. Moim głównym założeniem na najbliższy sezon będzie nieprzegrywanie z przeciwnikami z niższej półki. Bardzo mocno będę chciał uzmysłowić to moim koszykarzom - że ważna jest praca na każdym treningu, że każdy mecz jest istotny, że każda przegrana w ogólnym rozrachunku oddala od sukcesu, a każde zwycięstwo przybliża.

Ma pan świadomość, że kolejny przeciętny sezon zepchnie Anwil z czołówki w sferę, nomen omen, przeciętności?

- Na tym więc będzie polegała nasza praca, żeby tak się nie stało (śmiech).

Mając mniejszy budżet, czy na chwilę obecną udało się skompletować taki skład, który pozwala myśleć pozytywnie o nadchodzącym sezonie?

- Na pewno tak, aczkolwiek jak to będzie to okaże się dopiero w trakcie sezonu. Żeby był sukces, wszyscy w klubie, ale naprawdę wszyscy: prezes, dyrektor, kierownicy, menedżerowi, sztab trenerski i zawodnicy muszą wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Koszykarze grają na parkiecie, ale ich postawa jest bardzo mocno związana z tym, czego kibice nie widzą, czyli działaniem klubu. Wracając do składu, my nie skończyliśmy jeszcze kompletowania składu, ale uważam, że idziemy w bardzo dobrym kierunku.

Pozwolę sobie stać się przez chwilę rzecznikiem kibiców, którzy, najczęściej w sieci, punktują, iż obecny zespół nie ma jeszcze lidera. Zgodzi się pan z tym?

- To nie jest istotne. Każdy trener chce by jego liderem był zespół, osiem czy nawet 10 postaci, z których każdy może wziąć piłkę w trudnym momencie.

Ale nie sądzi pan, że każdy zespół potrzebuje swojego Michaela Jordana czy, przechodząc bardziej na środowisko panu znane, chociażby Camerona Bennermana?

- My Michaelów Jordanów mieć na pewno nie będziemy, a wtedy w Słupsku prawdziwym liderem to akurat był Jerel Blassingame (śmiech). No dobrze, mówiąc poważnie. Myślę, że już w tej grupie, którą udało się zebrać, jest lider, ale równie dobrze może być tak, że jeszcze pojawi się w zespole ktoś, kto będzie miał wszystkie argumenty w ręku by stać się taką postacią. Ponadto, zawsze trzeba pamiętać, co oznacza naprawdę słowo "lider" i kto takim liderem jest? Każdy rozumie po swojemu. Dla jednego lider to najlepszy punktujący, dla drugiego to ten, który robi porządek w szatni, a dla trzeciego - najlepszy obrońca. Zależy zatem jak na to spojrzeć.

A według pana? Kim jest lider?

- To nie jest naprawdę istotne. Trzeba pamiętać o innej rzeczy - Anwil będzie zupełnie nowym zespołem, który będzie musiał przemielić trochę piasku zanim jego tryby zaczną normalnie pracować. Trzeba będzie sporo cierpliwości, także mojej i także kibiców. A lider zostanie wykreowany sam, albo inaczej - sami zawodnicy spośród siebie wybiorą lidera.

Każdy trener jest dumny, gdy może szeroko mówić o swojej wizji. Pan również ma swój pomysł na koszykówkę?

- Jesteśmy w takiej sytuacji, że na dużo rzeczy pozwolić sobie nie możemy. Oczywiście mówię o względach finansowych. Stąd nie bardzo możemy mówić o mojej wizji w kontekście tego zespołu. Raczej mówmy o tym, co ja uważam jako najważniejsze czynniki, które należy wdrożyć w życie, by ten zespół mógł przeciwstawić się najlepszym. Dlatego mój zespół ma przede wszystkim grać skutecznie w obronie, ma być dynamiczny, mobilny, grający szybko i ma być oparty o dużą wymienność pozycji - stąd mamy w drużynie bardzo wszechstronnych zawodników. Teraz tylko trzeba będzie wydobyć ich najlepsze strony.

Wraz z podpisaniem kontraktu z Anwilem pojawiły się spekulacje, że do Włocławka trafią również polscy koszykarze Energi Czarnych Słupsk: Krzysztof Roszyk czy Paweł Leończyk. Ostatecznie tak się nie stało. Miał pan w ogóle takie myśli by zabrać ich ze sobą do Anwilu?

- Rynek polskich zawodników zawsze jest bardzo mały, a przecież często okrajany jest również przez koszykarzy, którzy mają podpisane umowy. Wspomniani gracze przez moment byli w kręgu zainteresowania, ale to nic nie znaczy. Kontaktowaliśmy się bowiem z wieloma zawodnikami, w pewnym momencie mieliśmy zupełnie inne priorytety, czekaliśmy trochę na zawodników, czekaliśmy na to, co zrobią inne kluby i ostatecznie ukształtował się taki zespół, jaki jest. Uważam, że mamy bardzo korzystny zestaw Polaków w składzie, a kto wie, może to jeszcze nie koniec...

Polscy koszykarze są kibicom doskonale znani. Proszę zatem powiedzieć czym przekonał pana do siebie Marcus Ginyard? Mam wrażenie, że najwięcej mówi się w jego kontekście o tym, że w zeszłym sezonie grał w drugiej lidze izraelskiej.

- Narzekać można (śmiech). Oczywiście, zawsze jest ryzyko, że coś może nie wypalić, ale mam wrażenie, że zrobiliśmy naprawdę wszystko by za ten budżet, którym dysponowaliśmy, zatrudnić możliwie najlepszych koszykarzy charakteryzujących się najlepszymi opiniami. Marcus jest po bardzo dobrej uczelni North Carolina, w której grał bardzo dużo minut. Ma za sobą przyzwoity sezon w Niemczech, następnie była ta druga liga izraelska, o której tak wszyscy mówią. Ja jednak nie nie doceniałbym poziomu tych rozgrywek, tam jest sporo Amerykanów, którzy walczą o swój byt. Mam nadzieję, że trafiłem na dokładnie takiego gracza, od którego będę mógł wymagać tych wszystkich elementów, które wymaga się na pozycji niskiego skrzydłowego.

Co pan ma na myśli?

- Marcus jest przede wszystkim bardzo dobrym obrońcą, który jednocześnie może wypalić w ataku, jeśli trochę dostosuje się do niego taktykę. Dodatkowo, liczę, że pomoże nam w walce na deskach i weźmie na swoje barki obronę zespołową. To bardzo wszechstronny gracz.

A Ruben Boykin? Czym pana przekonał?

- Potrzebowaliśmy czwórki, która umie rzucić z dystansu nie tracąc przy tym swoich walorów gry pod koszem. Bardzo liczymy, że Ruben wspomoże naszą grę na tablicach. Chciałem na tej pozycji koszykarza doświadczonego, ogranego w Europie i Ruben dokładnie wpisał się w ten schemat.

Mówi się o panu, że w pierwszej kolejności sprawdza pan sferę mentalną zawodnika, a dopiero potem umiejętności koszykarze. To prawda?

- Gra to jedno, a sfera mentalna to druga rzecz. Nie wiem czy ważniejsza, czy nie, ale na pewno nie można jej pomijać. Jak już wspominałem, przy dobieraniu zawodników robiliśmy naprawdę wszystko, by o danym zawodniku zebrać jak najwięcej informacji. Zresztą, kilku z nich odrzuciliśmy właśnie nie ze względu na słabe umiejętności, ale zachowanie poza parkietem czy też podejście do życia. To bardzo istotne by wiedzieć nie z jakimi koszykarzami ma się do czynienia, ale z jakimi ludźmi, bo wszyscy muszą nadawać na jednakowych falach i grać do tego samego kosza. Żaden koszykarz nie może mnie zaskoczyć swoim zachowaniem.

Do pełnego składu brakuje jeszcze trzech zawodników: obrońcy i dwóch podkoszowych. Kiedy możemy spodziewać się konkretów? Podobno sprawa jednego zawodnika ma wyjaśnić się w ciągu najbliższych godzin?

- Cały czas czekamy na ostateczną odpowiedź. Gdy ją otrzymamy, będziemy wiedzieli co mamy robić dalej. Budowanie składu to proces, cały łańcuch działania. Nie można zacząć od środka, trzeba powoli dostawiać kolejne elementy. Jak otrzymamy odpowiedź, wykonamy kolejny ruch.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×