Wade był bliski gry w Chicago Bulls

Lato 2010 i okienko transferowe z tamtego okresu przejdzie do historii jako jedno z tych, które zmieniło oblicze ligi. Mało brakowało, a mógł zrealizować się zupełnie inny scenariusz.

Bartłomiej Berbeć
Bartłomiej Berbeć

W słynnej już "The Decision" LeBron James zdecydował się na grę dla Miami Heat krótko po tym, jak tą samą drogą poszedł Chris Bosh. Plan był jasny - dołączyć do Dwyane'a Wade'a i razem zdobyć mistrzowskie pierścienie. Wszystko się udało, teraz każdy z nich dotarł już na szczyt NBA, ale niewiele brakowało, aby układ sił był zupełnie inny.

Jak opowiada "Flash", w tamtym czasie bardzo bliski był wybrania Chicago Bulls, klubu z jego rodzinnego miasta, gdzie połączyłby siły z Derrickiem Rose'm, stwarzając obwód nie do zatrzymania.

Latem 2010 na rynek wolnych agentów weszło wielu znakomitych graczy, a zespoły zabiegały o nich jak mogły. Tak samo było w przypadku "Byków" i D-Wade'a.

- To było niezwykle trudne, jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Jestem człowiekiem z Chicago, dorastałem gloryfikując Michaela Jordana i chciałem ubierać tę właśnie koszulkę. Dzień, w którym poleciałem do tego miasta, a oni dali mi czerwoną koszulkę z numerem trzy, nieźle namieszał mi w głowie. Wróciłem do domu, miałem ją na sobie i znów zmieniłem się w tamtego dzieciaka - mówi zawodnik o odrzuceniu oferty Bulls.

"Flash" wypowiedział się ostatnio również o kontuzji Derricka Rose'a, z którym przecież mógłby grać w jednym zespole:

- Bardzo mu współczuję. Całe życie zmagamy się z kontuzjami, ale zawsze wierzymy, że nie są poważne. Kiedy widzisz gościa jak D-Rose, który przez jeden sezon zmaga się z mniejszymi urazami i na końcu zbiera to swój plon... po prostu jest ci przykro. Nie chcieliśmy tego oglądać, woleliśmy się z nim zmierzyć. Cieszę się, że z nim coraz lepiej - dodał Wade.

W jednym z wywiadów Dwyane przyznał również, że LeBron to wspaniały gracz, ale czeka go jeszcze "długa droga", aby przeskoczyć Michaela Jordana.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×